wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 9. "Płomień światła obudzony. Lisie ogony w akcji."

No więc rozdział NARESZCIE jest. Trochę mi to zajęło ale napisałem. Wiem że długo to trwało ale miałem małe problemy z pisaniem ;) A tak w ogóle to go skróciłem z 3-krotnie żeby dodać szybciej. A jeśli chodzi o trupy i lilie to jednak dodam kiedy indziej.
~<*>~

Naomi, Neko, i ich kolosi wyszli.
-Jak to o co?-Nareszcie odezwał się Danveld.-O trening.-powiedział jakby to było oczywiste.
-Co ale jak to? Nie czaję...
-No co tu dużo rozumieć, nauczymy was jak walczyć.-Danveld albo nie rozumie, że to ja nie rozumiem, albo jest prawie tak wredny jak Sayaka.
-Ale...
-No szybko szybko. Kolosi zabierzcie ich!.
-Czekaj. Ja...
Saru Dakota i Jack zaczęli na swój sposób nas wyprowadzać. Jack jak tylko poprosił Erice żeby za nim poszła od razu wstała i z uśmiechem grzecznie poszła. Dakota z Sayaką się szarpały za włosy i jakoś dobrnęły do wyjścia. Saru chciał żebym za nim poszedł a ja cały czas coś się dopytywałem.
-Danveld! O co chodzi? wytłumacz chociaż.
-Koniec tłumaczeń teraz czas na praktykę. Saru!-blondyn kiwnął głową na wujka.
Mocarny brat mojej mamy jednym zamachem mnie podniósł i zarzucił na ramię.
-Ok. nie dowiem się...

...
Saru zaniósł mnie do jakiejś sali. Bardzo obszernej, całej białej. Ściany, sufit i podłoga była zbudowana z prostokątnych chyba żelaznych płyt w tym właśnie kolorze. Sala była nie tylko obszerna ale i ogromna, do sufitu myło z 20 metrów, szerokość z 30 a długość aż trudno określić.
Była prawie pusta. Oprócz mnie i Saru stały tam jeszcze stoły z wyłożoną bronią.
-Yyy... Co to?-zapytałem wskazując na 5 stołów wyłożonych zarówno bronią palną jak i białą.
-Chodź musisz wybrać broń, którą będziesz się posługiwać.-odpowiedział.
-Co ale jak to?
-No Jacob...-westchnął.-Powinieneś wiedzieć, że jesteśmy organizacją która ściga przestępców, z którymi policja sobie nie radzi. Więc potrzebna ci jest broń. Jako szef ty też będziesz walczył. No więc nie traćmy czasu na gadanie tylko wybieraj.
Podszedłem w milczeniu do broni i zacząłem się jej przyglądać. Było wszystko pistolety, minigun'y, snajperki, wiatrówki, bazooki, noże, miecze, włócznie, katany i inne.
-Mam pytanie. Czy miecze i noże nie przegrają konfrontacji z bronią palną?
-To jest najczęstszy błąd. Jeszcze nie widziałeś pierścienia w akcji, prawda?
-No nie...
-A więc tak. Muszę ci najpierw coś wytłumaczyć. Nawet jeśli dwie osoby mają ten sam żywioł to ich płomienie się różnią. Oraz są płomienie o specjalnych właściwościach, taki jak na przykład mój. Mój żywioł to ogień i mój płomień ma kolor czerwony, jednakże ma on pewną specjalną właściwość. Nazywa się płomieniem żywej eksplozji. Mam pierścień pierwszego stopnia który ma podobne właściwości jak mój płomień.
-No ok, teorie załapałem.
-To teraz praktyka.-Saru wyciągnął prawą rękę przed siebie. Na wskazującym palcu miał swój pierścień. sama obrączka była dosyć szeroka, ale oczko małe. Jakby mała czerwony perła tkwiła uwięziona w zdobionym pierścieniu.-Patrz uważnie.-zacisnął rękę.
Po chwili z pierścienia zaczęło się wydobywać czerwone światło. Czułem się podobnie jak wtedy gdy Danveld otwierał bramę, tylko że tym razem nie bałem się... było to raczej uczucie motywacji. Chwilę po świetle pojawił się dziwny krwawo czerwony płomień. Jego płomień zachowywał się inaczej niż te które już widziałem. Nie płonął równomiernie... jakby to wytłumaczyć... jakby kolejne salwy płomienia wydobywały się z niego. Pewnie dlatego Saru nazwał go płomieniem żywej eksplozji. Te salwy wyglądały jak małe wybuchy.
-Dobra, teraz weź pistolet i strzel we mnie.-Wujek przerwał ciszę.
-Co?
-Gówno, jeden zero dla mnie. No mówię ci strzel we mnie.
-Nie mógłbym...-byłem zakłopotany.
-Nic mi się nie stanie. Chce ci pokazać jak silny potrafi być płomień.
-Ale...
-Boże drogi! Jeśli ty tego nie zrobisz to ja strzele do ciebie!
-Ok.-taki argument był przekonujący.
Popatrzyłem się na stół z broniami i sięgnąłem po czarny pistolet, na początku lufy miał wygrawerowany czarny pentagram. Nie pewnie podniosłem prawą ręką broń w stronę Saru. Ręka mi się trzęsła.
-Odblokuj.
Spoconym palcem przesunąłem blokadę. Ciężko i głośno oddychałem... Powoli zbierałem się w sobie... poruszyłem palcem... pociągnąłem za spust... poczułem odrzut.
Z pistoletu buchnęła kula, czułem się jak w zwolnionym tempie, pocisk zmierzał w stronę wujka. On niczym nie przestraszony szybko ale spokojnie machnął prawą ręką przed sobą, z pierścienia buchnęła okrągła czerwona chmura ognia zasłaniają go w całości. Przez małą chwilę było widać miejsce w które uderzyła kula w postaci wgłębienia w chmurze. Chwilę później płomień zgasł a na podłogę padły resztki spopielonej kuli. Wszystko to trwało ledwo półtorej minuty jak nie mniej. Brzdęk spadającego na podłogę bezgłośnie rozszedł się po sali.
-Widzisz?-ze zdumienia wyrwał mnie głos wujka.
-Płomienie są aż tak potężne?-zapytałem zakłopotany, zbliżając się do Saru'ego.
Rękę, w której znajdował się pistolet trzymałem nisko, całą długością przy ciele.
-Są o wiele potężniejsze niż ci się wydaje... mniejsza o to, teraz czas na wybór.-wskazał na stół z broniami.
Powolnym krokiem podszedłem do niego. Nie chce wybierać, dopiero co strzeliłem do własnego wujka. Nie chcę tego więcej robić, po co miałbym. Tylko dlatego, że jestem synem poprzedniego szefa. Na myśl o mamie w mojej głowie usłyszałem jakiś ponury głos.
"Criminal King..."
No tak... dlatego tu jestem... Przez niego...
W prawej dłoni dalej trzymałem 'ten' pistolet, natomiast lewą sięgnąłem po drugi taki sam leżący na stole. Odwróciłem się do mojego kolosa podniosłem dłonie na wysokość ramion tak żeby Saru mógł zobaczyć co w nich trzymam.
-Dobrze się z nich strzela.-odezwałem się głosem bez emocji.
-Świetnie, no to teraz czas nauczyć cię budzić płomień. Chodź tu, tylko zabezpiecz pistolety.-końcówkę zdania zaakcentował w taki sposób jakby się obawiał, że znowu do niego strzele.
Zrobiłem co kazał, wsadziłem pistolety lufami za pasek, tak jak to robią w filmach i podszedłem.
-Wyciągnij rękę przed siebie.-Rozkazał.-Całą swoją uwagę skup na pierścieniu.
Wyciągnąłem.
-Siła płomienia jest równa twojej sile woli.-czułem się jak na lekcji fizyki. nic nie czaiłem.
-Czyli?
-To nic nadzwyczajnego. Po prostu, chcesz żeby płomień zapłoną to zapłonie.
-Ale...?-czułem że jest haczyk.
-No bo niektórzy mają słabą siłę woli i nie dadzą rady kontrolować płomienia.
-No dobra. Wróćmy do... tego co robiliśmy-chciałem to już skończyć.
-W porządku. Nie myśl o niczym innym tylko o tym co chcesz osiągnąć...-zamknąłem oczy.
Osiągnąć...
Wzniecenie płomienia... Nie. To nie to...
Wokół siebie słyszałem jakieś szumy.
To co chciałem osiągnąć... co to było...
Nie byłem tu z własne woli.
Ja... ja chciałem zemsty.
Król kryminalistów...

Otworzyłem oczy, obok mnie nie było już Saru, nie byłem też w tej sali treningowej, stałem z opuszczonymi bezwładnie rękami. Wokół mnie było całkiem czarno oprócz dwoje czerwono czarnych oczu. Na przeciwko mnie stała jakaś postać z tym świdrującym spojrzeniem.
-Ty...?-odezwał się mrocznym głosem.-Ty chcesz mnie zabić? Ha! Jak niby mały gówniarz jak ty mógłby mnie chociażby drasnąć bez płomienia.
-Ty draniu...-coś mnie przyduszało.
-Nie rozśmieszaj mnie! Jesteś tylko pozostałością po niej, nie dorównasz jej. Ona przynajmniej mnie zraniła.
-Ja...
-Zamknij się! Nie prób...
Zacisnąłem rękę w pięść.
-Wracaj tu!!!
Uczucie odrętwienia minęło. Odzyskałem czucie. Czułem ciepło wokół siebie. takie przyjemne ciepło jakby ktoś okrył mnie kocem i jeszcze przytulił. Ktoś delikatną rękę położył na moim ramieniu.
-Nareszcie mnie wezwałeś.-uwodzicielski kobiecy głos coś szeptał mi do ucha.
Spojrzałem na swoje ramię Dłoń była delikatna, kobiecy i... świecąca? Tak, była bardzo jasna z pomarańczową poświatą. Chciałem odwrócić głowę i spojrzeć w twarz kobiecie ale coś mnie powstrzymywało. Ręka powędrowała niżej. (bez skojarzeń) Kobieta delikatnym gestem podniosła moją zaciśniętą w pięść prawą rękę.
-Już czas...-szepnęła.
Nagle ocknąłem się z powrotem w sali do treningu. obok mnie stał Wujek a rękę w dalszym ciągu miałem wyciągniętą przed siebie.
-Uhh... co to było?-zachwiałem się.
-Co takiego?
-No to, to takie to...
-Bardzo szczegółowy ten opis...
-No bo było ciemno i.... ciebie nie było... i było on...-nie mogłem się wysłowić.
-Ach to... słyszałem że Beatrix i Danveld też to mięli.
-No ale co to było!?
-Spokojnie, nie bulwersuj się tak. Podobno że pierścienie antyczne muszą cię zaakceptować zanim ich użyjesz. Siostra mi opowiadała mi o czymś na wzór snu na jawie...
-No, no, no. Coś w ten deseń.
-No i że tam było ciemno i że jej życiowy cel stał na wyciągnięcie ręki.
-Tak mniej więcej.-zaczerwieniłem się.
-I co zaakceptował cię?
-Nie jestem pewny. Jakaś kobieta położyła mi rękę na ramieniu i szeptała "nareszcie mnie wezwałeś" i "już czas".
-Czekaj czekaj. kobieta?
-No tak.
-Ale... jesteś pewny?
-Tak no chyba rozpoznam czyjąś płeć jak mnie zacznie macać w śnie na jawie!
-Dobra dobra... Ok nieważne.
-Ale o co poszło?-dociekłem.
-O nic... wróćmy do pierścienia.
-Nie do póki mi nie powiesz o co chodzi.
-Nie powiem.
Zastanowiłem się przez chwilę.
-Ja mam pistolety.
-Ja mam płomień.
-...A ja nie...
-No właśnie.-Saru tym razem wygrał.-No to negocjacje wznowimy jak się nauczysz kontrolować płomień.
-Niech ci będzie...-mruknąłem cicho.

Przez jakiś czas Saru dawał mi instrukcje jak mam stać oddychać, a nawet patrzeć a pierścień żeby wzniecić płomień. Szczerze... nic mi nie wychodziło.
Co jakiś czas wujek pokazywał mi nawet wzniecając swój własny płomień. A ja i tak nie potrafiłem nic zrobić. Powoli zaczynałem tracić wiarę...
-Dobra wiesz co, czas sięgnąć po bardziej drastyczne metody.-wyciągnął z kieszeni scyzoryk, taki całkiem mały ale samo ostrze wyglądało jakby mogło przeciąć kość. Wraz z rękojeścią nóż był długi na około 20 cm. Trzymał go w lewej ręce, podrzucił tak żeby się w powietrzu kilka razy obrócił i złapał prawą.
-Musimy powalczyć.-powiedział.
-Co? Ale jak to?-byłem dosyć zdziwiony.
-No tak po prostu. Dobra wyciągaj pistolety i strzelaj do mnie... i nie do mi podejść do ciebie.
-Ale... nie ja nie mogę.
Zanim skończyłem to mówić Saru ruszył na mnie z zawrotną prędkością. Jego pierścień się zaświecił a scyzoryk pokryła czerwona poświata. Tak samo jak wcześniej jego płomień nie był stały ale co jakiś czas wybuchał pozostawiając za sobą ślad sadzy.
Nim zdążyłem zareagować Saru był już obok mnie. Zamachnął się prawą ręką z której buchnęła chmura czerwonego płomienia. Załatwił mi płytką ranę wraz z oparzeniem połowy twarzy. Boże jak to boli...
Szybko wyciągnąłem zza pasa 2 pistolety i stanąłem w gotowości, wciąż ubolewając nad bólem. Wujek znów ruszył w moją stronę biegiem, tym razem nie czekałem długo i zacząłem strzelać. Zręcznie i o wiele za szybko unikał moich pocisków. A jak już jakiś miał go trafić to używał płomienia i go topił. Znów dobiegł do mnie. Zamachnął się zadając mi kolejną ranę, tym razem na lewym przedramieniu. Scena powtórzyła się kilka razy aż stałem poharatany przed nim. Ledwo trzymałem się na nogach.
-Kiepsko...-mruknął Saru.
Nie wiem o co mu chodziło. Chciał mnie po prostu zmasakrować czy co?
Zdążyłem już zauważyć że oz zaraz na mnie ruszy. Zauważyłem że przed swoją szarżą stawał on w charakterystycznej postawie. Też się przygotowałem...
Ruszył, próbowałem strzelać ale celowanie szło mi coraz gorzej.
Tym razem Saru biegł inaczej, nie chciał zadać mi płytkiej rany ale biegł prosto na mnie.
Co jest?
Przyśpieszył.
Zanim zdążyłem wystrzelić stał już 3 metry przed mną.
Byłem przerażony, nie wiedziałem co robić.
-Jacob...-usłyszałem ten kobiecy głos co wtedy w myślach.
2 metry...
-Jacob teraz... musisz...
Metr...
-Szybko wypowiedz moje imię...
Czułem jak nóż Saru rozrywa moją koszulę na brzuchu...
-Teraz... Verona...
Ostatnia nadzieja.
-VERONA!!!-wrzasnąłem tak głośno jak to możliwe.
Nie byłem w stanie popatrzeć jak tam wujek. Nie byłem w stanie podnieść wzroku. Przytłaczało mnie coś... jakby ktoś mnie przytrzymywał.
W końcu udało mi się otworzyć oczy. Nie czułem już bólu, ale to samo ciepło jak w moim śnie. Spojrzałem na prawą dłoń.
Czyżby...
Naprawdę?
Tak!  Udało się! Na pierścieniu płonął płomień. Taki sam jak na ceremonii przekazania pierścieni! Ten żółto pomarańczowy kolor. No... nie na pierścieniu ale na całej dłoni i na pistoletach.
Spojrzałem przed siebie. Wujek stał trochę dalej ode mnie niż się spodziewałem. Patrzył na mnie z lekkim strachem. Przez chwilę się w siebie wpatrywaliśmy.
Jakiś miękki materiał musnął mnie po łydce. Wystraszony spojrzałem tam. Jaki szok. Obok mnie siedział lis. Jasno rudy o miękkiej gęstej sierści lis z trema ogonami. Na jego łapach iskrzyła się pomarańczowa poświata.
-Co?-zapytałem.
-Witam mistrzu.-odezwał się wesoły kobiecy głos w mojej głowie.-Nareszcie mnie wezwałeś. Cieszę się że mogę być pomocna.-lis uśmiechnął się pokazując lśniące, białe kły.

~<*>~
A z racji tego że jest już za późno na życzenia to napiszę tak:
Mam nadzieję że miło spędziliście święta, w gronie rodzinnym, że jako było smaczne,
że lany poniedziałek był obfity i mokry...
Cóż ja nie miałem śmingusa dyngusa, ja miałem śniegusa dyngusa -,-

2 komentarze:

  1. Wow.
    To było coś. Normalnie akcja się zaczyna i czekam na więcej. O i Verona! Ładne imię :3 Ale tak czy siak wyszło świetnie. Czekam na nexta :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z Sayaką. Zaczyna się akcja. Ta jesss!!! Szczerze, to już mi się zdążyło zapomnieć, co było. ^.^" Ale sobie przypomniałam. Przynajmniej te ważniejsze sprawy. Ale pewnie i tak przydałoby mi się jakieś przypomnienie, taaa~k... No cóż.. W każdym razie rozdział SUUUPEEERRR!!! ....... Noo, dooobraaa... znowu mnie zatkałoo... Nie wiem, co mam jeszcze napisać.. A! No tak.. Mi też się podoba to imię. Śliiiczneee jest!! Tak czy siak, WENY ogrrromuuu ci życzę, CHĘCI i CZASU!!! I pozostaje mi też mieć nadzieję, że następna notka pojawi się jednak nieco szybciej.. ;)
    ~Daga ^.^'

    OdpowiedzUsuń