sobota, 5 marca 2016

Z życia wzięte xP

Już jakiś czas nie było nowych postów, ale to dlatego że zająłem się poprawianiem wszystkich rozdziałów. Przy okazji rozdział 2 jest już poprawiony.

Ale piszę ten post ponieważ zająłem się posprzątaniem szafy... i to co tam znalazłem zasłużyło na własny post xP

Ale najpierw powiem o co chodzi. Osoby, które już jakiś czas odwiedzały mojego bloga zdążyły pewnie zauważyć że ja Sayaka (ta prawdziwa) i Neko (czyli szardik99) znamy się w prawdziwym świecie. Jesteśmy przyjaciółmi od bardzo dawna. Pamiętam to jak dzisiaj, kiedy rozmawialiśmy kilka lat temu i zaczęła się nasza kariera pisarska xP nie pamiętam ile mieliśmy wtedy lat ale gdzieś w okolicach 11-12 i każde z nas napisało swoją pierwszą historyjkę. I ja znalazłem swój stary zeszyt, w którym to pisałem... Podjąłem poważną decyzję, że podzielę się z wami moimi wypocinami jedenastolatka.

Tyle, że wy musicie zrozumieć jakie to jest dla mnie upokarzające. Ja przepisze to słowo w słowo (oprócz imion) a chyba domyślacie się jak beznadziejnie jest to napisane...
Dobra, im szybciej zaczniemy tym szybciej skończymy... miłego naśmiewania się ze mnie...
PS kursywą w nawiasach będą moje uwagi.

Czary Czarnego Pierścienia

Rozdział 1
Kamienny Klucz

Nazywam się Jacob i oto moja opowieść.
(Co to w ogóle za początek?)
Pewnego wieczoru szedłem ciemną uliczką i w końcu... Rozbłysnął przede mną wielki klucz, i wtedy się obudziłem.
(serio? tak po prostu?)
To był tylko sen. Tego dnia byłem na plaży i oto on:
ten kształt, to światło, jednak na kamieniu.
(czekaj... co tu się właśnie odwaliło, jakiej plaży, jaki kamyczek? kiedy, gdzie? moje młode ja myślało prawdopodobnie że opisy CZEGOKOLWIEK nie są potrzebne -.-)
Kiedy go dotknąłem skały zaczęły pękać, ale na szczęście przestały.
(wow. Jeszcze nigdy nie widziałem szybciej rozwijającej się akcji. 5 zdań a już jesteśmy przy pękaniu skał)
Kiedy zobaczyli go inni, czyli Neko, Sayaka i Someone zobaczyli zwykły kamień.
(ok... bywało gorzej)
Myśleli "Co to znaczy", ale ja... wyszedłem z nim lasu.
(dlaczego?)
Maszerowałem tak, aż kamień zaczął świecić, jakby mnie prowadził, no to ja szedłem za światłem.
(Tak. Bardzo mądrze, idź za dziwnym światłem z kamienia...)
Dotarłem do zakątka, gdzie było tak ciemno jak w nocy i tam ujrzałem jakby wrota jaskini. Kamień zaczął świecić jak nigdy dotąd. Wystraszyłem się i pobiegłem do domu...


Ja chyba byłem bity jako dziecko... Sory ale ja nie dam rady więcej xP jestem tak zaczerwieniony w tym momencie. Może kiedyś napiszę wam więcej, ale jak na chwilę obecną tyle będzie beki ze mnie.

Dobra, dzięki że dołączyliście do mnie na tej krótkiej podróży przez moje stare wspomnienia xP
Do usłyszenia

niedziela, 24 stycznia 2016

Ogłoszenia

A więc tak, zająłem się poprawą wszystkich rozdziałów w związku z tym że zostałem namówiony na wstawienie mafii na wattpada.
Nie będę się rozpisywał na ten temat tylko powiem tak. Lepiej przeczytajcie te poprawki bo nie poprawiam tylko gramatyki i stylistyki ale i zmieniam fabułę... mam nadzieję że na lepsze ;P

Na razie poprawione są Prolog i Rozdział Pierwszy

Gdybyście byli ciekawi to wstawiam również okładkę jaką używam na wattpadzie
Jeśli chcecie zobaczyć moją stronę to zapraszam: https://www.wattpad.com/user/WolfsVerdict

Szczerze mogę polecić wam stronę wattpad.com świetna strona na publikowanie i czytanie różnych rzeczy :)

niedziela, 17 stycznia 2016

Rozdział 15. "Nie tylko na korytarzu..."

Reszta dnia nie była już tak... jakby to powiedzieć... wybuchowa. Marcus nie wrócił na wf, prawdopodobnie z powodu tej nogi. Po tych wydarzeniach wznowiliśmy przedstawianie się. Inni zaczęli patrzyć na mnie już nie tak obojętnie, wcale nie chciałem być w centrum uwagi ale jakoś tak wyszło. Również jedna z dziewczyn trochę się do mnie przylepiła. Naomi to widząc stanęła w płomieniach... dosłownie. Ta dziewczyna miała czarne, krótkie i kręcone włosy, ciemną karnację i szare oczy. była niska ale odrobinę wyższa niż brązowowłosa. Jeśli dobrze zapamiętałem nazywała się Lisa Lester.

Ku mojemu zdziwieniu nie było więcej walk czy czegoś w tym stylu ale zwykła lekcja wf'u, na której coraz lepiej poznawaliśmy się z naszą klasą. Nie zapamiętałem jeszcze wszystkich imion ale te które zapadły mi w pamięć to wyżej wspomniana Lisa, Kennen Holends, wysoki, barczysty, brązowowłosy Amerykanin. Reiji Higoshi, średniego wzrostu jasny brunet o lekko przygarbionej postawie. Oraz Hana Ichugi, w miarę wysoka, ale niższa ode mnie, o prostych blond włosach i nie rzucającym się w oczy makijażu. Mimo że nie wyglądała na taką, to przy każdej okazji świeciła..."walorami".

Wf był męczący, na rozgrzewkę musieliśmy biegać dookoła sali przez pół godziny, a jeśli ktoś chciał skrócić sobie trasę to dostawał po łbie... butem... Ja nie wiem co to za system szkolnictwa w mafii ale rzucanie butem w uczniów? No ja rozumiem linijką czy coś, ale butem? Dlaczego mnie nie zdziwił że Sayaka najwięcej obrywała? Może Dlatego że robiła wszystko byle by nie biegać. Po pół godzinnym maratonie zaczęły się ćwiczenia rozciągania. Męczarnia... Zanim ta lekcja się zaczęła to myślałem że ja jestem giętki... Ale to co Deoksyn kazał nam robić, to wychodzi poza pojemność mojego mózgu.
Kiedy te katusze już się skończyły mieliśmy dobrać się w 4 składy po 6 osób. Nasz oprawca [czytaj: Nauczyciel] kazał Zabójcom wybierać.
Pośpieszyłem się i wybrałem do swojej drużyny te 4 osoby które zapamiętałem. Naomi zmierzyła mnie wzrokiem kiedy wybrałem Lisę i Hanę. Gdyby był Marcus to prawdopodobnie też trafił by do mojej drużyny. Wybrałbym go po to żebym mógł z nim na spokojnie pogadać. Dobrałem jeszcze jakąś szóstą osobę i siedliśmy pod ścianą.
-Słuchajcie, mam pytanie-zacząłem.
-mmmm...-mruknął Kennen.
-Wszyscy tutaj potraficie posługiwać się płomieniami?
-Mhm-przytaknęła cała piątka jakby chórem.
-Ale że wszyscy?-dociekałem.
-Tak-odparła Lisa-Z naszej klasy każdy, ale są w mafii też osoby, które postanowiły nie mieszać się w biznes płomieni Takie osoby to głownie dzieci, które kształcą się tu i po gimnazjum uczą się "na zewnątrz". No a później prowadzą normalne życie.
-Albo tacy którzy po prostu nie mają wystarczającej siły woli aby użyć płomienia.-Dodał Reiji.
-Rozumiem-odparłem.-A powiedzcie mi jeszcze dlaczego miałem walczyć akurat z Marcusem?
-Jest jednym z najlepszych z naszej klasy.-wyrwała się Lisa.-Jednakże odniosłam wrażenie, że dał się pokonać.
-Też mi się tak zdawało-Dodała szybko Hana.-wydawał się o wiele wolniejszy niż zwykle, a poza tym Mefisto nie użył obu rąk.
-No właśnie, a o co chodziło z tą kostką?-Zapytał ten szósty. Miał bardzo jasne blond włosy, prawie białe, i ciemno brązowe oczy.
-Nie pamiętam żeby miał jakieś problemy z nogami...-dodał Kennen.
Teraz mnie trafiło, rzeczywiście poruszał się o wiele za wolno jak na osobę o jego umięśnieniu, a to naciągnięte ścięgno wcale nie było na tyle poważne żeby mogło powodować takie osłabienie go.
-A co jeśli była to jedna wielka próba?-zacząłem. Nie... przecież to Verona mi powiedziała o jego kostce. A jeśli...-W którą była zamieszana nawet moja bestia pierścienna?
-Coo? nie, nie możliwe-odezwał się szybko Kennen.
-Ale to mogłoby być praw-
Nagle rozległ się gwizdek, przerywając moje wywody.
-Wstawać gówniarze.-krzyknął Deoksyn.-Nigdy nie zgadniecie w co dzisiaj zagramy.
Z różnych miejsc dobiegały krzyki: "kosz?" "nożna?" "ręczna?" "Golf?"
-Nie.-odpowiedział Blondyn z szyderczym uśmiechem.-Gramy w...-wyciągnął dwie pomarańczowe piłki, każda wielkości głowy.-Zbijaka na dwie piłki.
Zaległa głucha cisza na sali, w oczach kilko osób widziałem strach, u innych panikę, gdzie indziej gniew, tylko u jednej osoby w spojrzeniu zauważyłem radość i chęć skrzywdzenia czegoś. Tą osobą była oczywiście Sayaka.
Psychopatyczne spojrzenia Sayaki to norma, ale nie rozumiem odczuć pozostałych.

Pięć minut później byliśmy już ustawieni. Na boisko weszli najpierw drużyna Sayaki pełna napakowanych facetów i Drużyna Kaita, w której był oprócz niego jeden blondyn i reszta dziewczyn. Mieli już wybranych swoich łapaczy, czyli tych gości którzy stali za plecami drużyny przeciwnej i nie mogli zostać zbici.
-Zasady, znacie. Płomienie dozwolone, bez bestii i broni. Zaczynamy?-Gwizdek Deoksyna rozległ się donośnie. Drużyny  rzuciły się w stronę środka boiska aby zabrać piłki.

Nie wiem czy widzieliście kiedyś jak wygląda gra w "dwa ognie" ale na tym boisku było zdecydowanie więcej ognia... Chyba już wiem dlaczego większość osób tutaj była przerażona kiedy usłyszała że gramy w zbijaka. Każdy gdy rzucał to wzniecał na swoim pierścieniu płomień i podpalał piłkę. Najśmieszniejsze jednak było to że Sayaka i Neko nie ogarniali co się działo i tylko uciekali przed miotanymi piłkami. Tak było dopóki Kaito zauważył jak to robią. Poświatą z pierścienia pokrywają piłkę i następnie ją podpalają. Kiedy już to zrozumiał stał się nagle najgroźniejszą osobą na boisku. Jego płomień się wyróżnia na dwa sposoby, po pierwsze osłabia działanie wszystkich płomieni wokół siebie, a po drugie, jego "płomieniami" są wyładowania PRĄDU! Każdy kto próbował złapać piłkę rzuconą przez niego obrywał prądem po dłoniach. Sayaka kiedy została sama na boisku bez swoich "Goryli" stwierdziła że czas na taktyczny odwrót.
-Chrzań się, wygrałeś-powiedziała i zeszła z boiska, stukając podeszwami trampek o podłogę.
Wszyscy byli zdziwieni faktem, że Sayaka Waleczna oddała tytuł zwycięski komuś kto nie nazywa się Sayaka Yukai.
Następnie na boisko weszły jeszcze dwie pozostałe drużyny czyli ja i Naomi. Chciałem Dać jej fory, ale z dwóch powodów tego nie zrobiłem. Po pierwsze, moja drużyna naciskała na mnie, a po drugie brązowowłosa wcale tego nie potrzebowała. Na szczęście dzwonek zadzwonił i przerwał nam grę, więc skończyliśmy na remisie. Teraz po WF'ie mieliśmy zacząć lekcje teoretyczne... Jezu znowu książki. Udaliśmy się do szatni, gdzie były też prysznice. Zastanawia mnie czy my wciąż jesteśmy pod ziemią. no bo nie dość że przez okna wpada światło to jeszcze jest tu na prawdę sporo miejsca...
Po prysznicu podążyliśmy za pozostałymi członkami Klasy do sal lekcyjnych. Korytarze tutaj wyglądały jak na uniwersytetach. Dziwnie się czuliśmy bo tylko nasza czwórka nie miała plecaków. Ale nadzieja szybko poległa kiedy to w sali numer 302 oprócz brodatego nauczyciela geografii czekały na nas też cztery plecaki, wypakowane po brzegi książkami i zeszytami. Nasza Niania [czytaj: Danveld] zapakowała nam nawet piórniki. Sali nie wiele brakowało aby było to stacja badawcza warunków pogodowych i innych rzeczy związanych z planetą Ziemia. Zwróciłem uwagę na to że Marcus nie wrócił jeszcze. Profesor przedstawił się jako Albert Goodwin. Szczerze, to ani na tej ani na żadnej z następnych lekcji nie uważałem bo głowę zaprzątały mi trzy sprawy.
"O co chodzi z tymi Snami?"
"Czy to wszystko z Marcusem było ustawione?"
"Gdzie się podziewa Ericka?"
Dzień minął mi na myśleniu o tych trzech sprawach... To znaczy minął BY mi, gdyby nie fakt, że persona drugiej sprawy wróciła na ostatnią lekcję. Jeśli dobrze pamiętam to była to Fizyka, (w tak samo zaawansowanej sali lekcyjnej jak Geografia) której uczyła Pani profesor Emilia Riviles. Czarnowłosy wszedł do klasy w połowie lekcji i dał nauczycielce taką karteczkę o magicznej mocy, dzięki której możesz mieć nauczyciela w głębokim poważaniu. Wszedł do klasy kulejąc na lewą nogę którą miał w bandażu. Siadł na wolnym miejscu z przodu klasy. Ja siedziałem mniej więcej na środku, w ławce z Naomi. Kiedy tylko tu się zjawił nie mogłem oderwać od niego myśli. Profesorka zbytnio nie przejmując się karteczką kontynuowała lekcje. Było w miarę cicho, tylko Sayaka z Kaitem w ławce na przemian kłócili się i śmiali ze wszystkiego. Lekcje teraz dłużyły się niemiłosiernie. Muszę z nim porozmawiać.
Kiedy Fizyka, w końcu, się skończyła szybko spakowałem się i wyszedłem na korytarz. Marcus był kilka kroków przede mną. Teraz dzięki wzroku medyka dobrze widziałem, że jego kostka jest tylko odrobinkę nadwyrężona. Powiedziałem już Naomi, żeby na mnie nie czekała. Poszedłem za nim a kiedy już wszyscy się rozeszli, przyśpieszyłem kroku i, doganiając go, położyłem rękę na jego ramieniu zatrzymując go w ten sposób.
-O co w tym wszystkim chodzi?-zacząłem nie ukrywając oburzenia.
-Czego chcesz?-rzucił niedbale brunet.
-Nie udawaj Greka. Z twoją nogą tak na prawdę wszystko w porządku a podczas naszej walki udawałeś... praktycznie wszystko!
-Nie wiem o czym mówisz.-szybko odpowiedział Marcus.
-Przestań!-warknąłem.-Po prostu powiedz praw-
-Odpuść-przerwał mi suchym głosem... jednakże wydawał się taki jakby spodziewał się sprzeciwu.

Jego zielone oczy patrzyły teraz prosto na mnie. Ten intensywny kolor sprawiał że jego skóra wydawała się bledsza niż w rzeczywistości. Kilka czarnych przydługich kosmyków opadało na jego twarz. Cienkie aczkolwiek wyraziste usta spoczywały w pozie nie wyrażającej żadnych emocji. Czułem jak stara się utrzymać swój oddech w regularnych odstępach... było widać, że trudno mu kłamać. Poczułem się nieswojo. Może to przez jego świdrujące spojrzenie a może przez samą jego obecność.

-Ona wie-Dodał niespodziewanie.
-Kto?-zapytałem zaskoczony.
-Ona-wskazał na mój pierścień.
Odsunął się ode mnie i odszedł. Szedł pustym korytarzem i coś mi podpowiadało że nie tylko na korytarzu jest sam...

~~~

USA - Kolorado - Gdzieś w Denver

Jest 22:35, Ulice są wyjątkowo puste. Chodnikiem kroczy kobieta. Stukot jej szpilek rozbrzmiewa w głuchej nocy. Kobieta wie gdzie zmierza. Kobieta nie zatrzymuje się. Kobieta szuka pewnego mężczyzny. Kobiecie na imię Anastazja. Anastazja ma krótkie, rude, falowane i niedbale przycięte włosy. Kobieta nosi czarny obcisły kombinezon.
Kobieta weszła do baru. Stanęła w drzwiach i powiedziała głośno:
-Everyone Get Out!-Wszyscy patrzyli się na nią jak na jakieś dziwadło-I said...-Na pierścieniu zapaliła Różowo Pomarańczowy gładki płomień, który błyszczał się jak nóż w świetle księżyca. Jej źrenice nagle zanikły. Twarz kobiety o pustych białych gałkach ocznych przemówiła-GET OUT!
Jak na rozkaz wszyscy w panice wybiegli z baru. Wszyscy, klienci, kelnerki, kierownik z biura. Zostały tylko dwie osoby. Anastazja i Mężczyzna. Kobieta podeszła do samotnie pijącego, wysokiego szatyna o jasnych, niebieskich oczach i bliźnie na lewym policzku, na którym znajdował się zarost pijaka. Usiadła przy tym samym stoliku a jej oczy wróciły do normy.
-Nasz Pan apeluje do ciebie...-odezwała się po Japońsku.
-Ach tak?-zapytał-A czegóż to pragnie?-przystawił do ust szklankę wypełnioną jackiem danielsem i pociągnął spory łyk.
-Potrzebujemy cię z powrotem.-Powiedziała uwodzicielskim tonem.
-Po co?-burknął mężczyzna.
-Możesz jeszcze nie wiedzieć, ale planujemy kolejną rebelię.
Kobieta zauważyła błysk w oku mężczyzny.
-A co skłoniło "naszego pana" do apelowania?-zapytał zainteresowany tematem.
-Nie co... tylko kto. Ja. Pan obiecał że nawet nie musisz przepraszać. Wystarczy, że przysięgniesz mu wierność, a odda ci połowę twojej dawnej mocy.
-Nie ukrywam... ta oferta bardzo mi się podoba... Tylko jedna rzecz mi nie daje spokoju, co z -
-Bez haczyków-Anastazja uprzedziła szatyna.-Jesteś potrzebny. Odzyskasz moc a my odniesiemy zwycięstwo.
Jej rozmówca udawał że się zastanawia. Jednakże tylko udawał i oboje o tym wiedzieli.
-Zgoda. Wiesz dobrze, że tobie nie sposób odmówić.
Wstali z krzeseł i skierowali się do wyjścia.
W ten właśnie sposób ONI zaczęli się gromadzić.


***
No jest rozdział. Ostatnio nic się nie działo... i przepraszam za małą ilość opisów, ale chciałem przyśpieszy akcję.

niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 14. "Zabójcy nie śpią... no chyba że w sobotę"

Dobra... Nie było doszyć długo rozdziału... Za co bardzo przepraszam ale miałem egzaminy próbne, a jak na złość, zamiast zrobić się łatwiej po nich, to nauczyciele realizowali 2 razy więcej materiału... a kiedy zobaczyłem liczba obserwatorów wzrosła o jeden to musiałem się wziąć do roboty. Witam w swojej społeczności mafiozo Yorumi Nateko! :)
Poza tym Pewne dwie osoby "namówiły" [czytaj: zmusiły] mnie do zmiany wieku bohaterów:
Jacob, Neko, Naomi - 18  ;   Sayaka - 19   ;   Erica - 16
Ah i jeszcze ogłoszenia parafialne, Dodałem krótki post na Kącik opowiadań Sayaki
Zapraszam do przeczytania...
***

Biegnę... Biegnę... wiem, że powinienem, to instynkt. Wszystko się zmienia... obrazy po prawej i lewej stronie. Raz widziałem plaże, raz lasy, raz ruchliwe miasta, czasem pojedyncze osoby, innym razem jakieś twarze, raz autostrady a czasem rzeki.
Tylko ścieżka po której biegnę jest taka sama. Wygląda jak te w słowackich lasach... stamtąd pochodzi rodzina mojej matki... byłem tam 2 razy.
Biegnę... To nie tak, że nie chcę zawrócić... po prostu wiem że to czego szukam jest przede mną.
Biegnę...biegnę... dobiegłem...
Ścieżka przede mną znika w ciemności... po mojej prawej widzę jeden duży obraz wieżowiec, górujący wysokością nad innymi, na tle zachodzącego słońca.
Po lewej wschodzące słońce oświetla, starą wiejską chatkę, prawie całą poniszczoną. Jej drewniane ściany były poniszczone przez wilgoć. W oknach były powstawiane nowe kraty, nietknięte przez czas ani rdze.
Stoję w ciemności patrząc raz w lewo, raz w prawo. Obrazy znikają. Ścieżka znika. Stoję w ciemności. Odzywa się mieszanina dwóch podobnych ale kontrastowych głosów.
-Odnajdziesz dwie połówki...

Trzask! Trzask! Trzask!
-Wstawajcie kurczaki!
Obudziłem się zrywając się.
-Kto do kurwy...?-syknąłem pod nosem.
Przez ścianę usłyszałem jak Kaito, którego pewnie wrzaski też obudziły przeklina nieco bardziej dosadnie niż ja.
-Wstawajcie śpiochy, nie mamy całego dnia.-Głos dobiegał z pokoju głównego.
Zerknąłem na budzik... Jest 5.30 !!!
Złapałem jakikolwiek podkoszulek wypełzając spod kołdry. Włożyłem go na siebie i wyglądnąłem przez drzwi do mojego pokoiku. Na środku "salonu" stał dosyć niski mężczyzna w dresie z adidasa. Miał krótkie blond włosy, trzydniowy zarost na twarzy i szare oczy. Mógł mieć trochę ponad 20 lat ale był niski... może miał 160 cm wzrostu. Hałas robił dwiema patelniami.
-Witam szefa!-odezwał się donośnym, niepasującym do niskiego wzrostu, głosem.
-Jesteś zwolniony.-odpowiedziałem wkurzony. Nie wiem czy mi tak wolno ale chyba jestem szefem.
-Co? ale chwila...-zanim zdążył cokolwiek dopowiedzieć pokazał się Kaito.
-KTÓRY NIEZDROWY NA UMYŚLE POJEBANIEC BUDZI MNIE!?!?!?!?
-O ten.-wskazałem na mężczyzne w dresie
Neko w odpowiedzi złapał za małą lampkę która stała na stoliku obok kanapy, wyrwał ją z kontaktu i wrzasnął.
-Jeśli nie wyniesiesz się stąd natychmiast to roztrzaskam ci tą lampkę o łeb!!!
-Ale... Danveld... i Marqiz i... oni ...-wnioskuje, że gościu dostał instrukcję od Danvelda i nie wie co ma teraz zrobić.
-Powiedziałem wynoś się!-Czarnowłosy zamachnął się ręką żeby ponaglić intruza. Ten się chyba przestraszył dwumetrowego napastnika i zasłonił się patelniami.
-Idź do Danvelda i powiedz że szef potrzebuje swojego snu na piękność.-wskazałem na drzwi.
-N... nie mogę... powiedział że nie mam po co wracać jeśli was nie obudzę.-Jąkał się, chyba był przestraszony.
-Słuchaj szefa!!!-ponaglał Kaito.
Nagle na pierścieniu blondyna zapłonął mały szaro biały płomień i color jego tęczówek się zmienił.
Zmienił się z szarego na ostry granat. Ten pierścień niczym się nie wyróżniał, nawet nie myślałem że może to być taki jak te nasze.
-Dobra słuchajcie mięczaki,-mężczyzna odezwał się zupełnie innym głosem... Niższym i twardszym-Ta niedołęga nie potrafi nic zrobić porządnie. Zaczynamy lekcje... pierwsza lekcja: WF za mną.-Mężczyzna zwrócił się do wyjścia i dał znak żebyśmy poszli za nim.
Kaito zaraz wybuchnie...
-EJ NIEDOŁĘGA!-Krzyknął.
Granatowooki mężczyzna odwrócił się a Kaito rzucił lampą. Blondy zamachnął się prawą ręką na którym nosił pierścień i wzniecając większy płomień roztrzaskał porcelanową lampkę. jej szczątki spadły na podłogę.
-Za słabo...-mruknął z uśmiechem na twarzy "nauczyciel WF'u".
Kaito również wzniecił swój biało srebrny płomień z którego trzaskały iskry. Wow, teraz widzę jak bardzo potrafią się różnić płomienie różnych osób.
-Hej! Może trochę zwolnimy?-zaproponowałem... chwila płomień światła to płomień spokoju... nie zaszkodzi spróbować.
Wznieciłem swój pomarańczowo złoty płomień. Próbowałem pokierować poświatą w ten sposób aby oddziaływała na tych dwóch.
-Daremne próby...-zwrócił się do mnie blondyn. Zamachnął się ręką i wraz podmuchem wiatru mój płomień zgasł... kątem oka... zauważyłem, że to samo... stało się u Kaita... Czuję... się śpiącyyy...-A teraz... śpijcie.

Urwał mi się film. Nie miałem snów, ale czułem jakbym z kimś rozmawiał,,, tyle że nie pamiętam nic oprócz tego uczucia że zapomniałem coś ważnego. Następne co pamiętam to jak obudziłem się w dużej hali sportowej... takiej szkolnej, z drabinkami, materacami, piłkami... nawet były okna, z których wpadało obficie światło, a jeśli dobrze pamiętam to Baza znajdowała się pod ziemią. Kiedy się obudziłem siedziałem bezwładnie oparty o ścianę. Po mojej prawej stronie siedzieli nieprzytomni Neko Sayaka i Naomi. Kiedy zacząłem się rozglądać zauważyłem Granatowookiego, który zaczął do mnie mówić.
-Jezu, jakiś ty upierdliwy... nawet kiedy byłeś nieprzytomny twój płomień cały czas działał i regenerował twój organizm... musiałem cię 4 razy usypiać.
-Co... tu się stało?-zapytałem niepewnie.
-Ta niedołęga Borys chciał was "poprosić" żebyście z nim poszli, ale że mu się... jakby to powiedzieć... nie powiodło, to przejąłem dowodzenie i was zaciągnąłem tutaj siłą.
-Co? kim ty... jesteś?-bolała mnie głowa, nie mogłem normalnie mówić.
-Nazywam się Deoksyn i jestem tak jakby drugą połówką Borysa czyli właściciela tego ciała.
Poczułem jakbym dostał paralizatorem w kark...
"Znajdziesz dwie połówki..."
Tak mówił głos w moim śnie... a może... nie, to tylko głupi sen, a uwierzcie miałem już dziwniejsze i dużo głupsze.
-Właścicielem? to kim ty jesteś?-zapytałem nie zważając na dudnienie w czaszce.
-Jak już mówiłem jestem Deoksyn... i jestem jego Bestią pierścienną.
-CO?!
-Nie dziw się tak... i nie martw się jestem jednym z niewielu który tak potrafi... powinieneś wiedzieć że każdy pierścień tak samo każda z Bestii różni się...-Ten cały Deoksyn wydawał się przez chwilę miły, tak jakbym znał go od dawna ale nie pamiętał skąd.-Ale dosyć pogawędki, wstawaj i obudź kolegów.
-Czekaj... to ty przejmujesz jego ciało?-zapytałem próbując wstać, ale coś mi nie wychodziło.
-Tak jakby, ale nie robię niczego czego on sam by nie chciał. Nie martw się szefuniu tylko zajmij się leczeniem.
Jak ja nienawidzę kiedy ludzie... albo bestie pierścienne nie chcą mi powiedzieć wszystkiego. No ale trudno, muszę ich wyleczyć. Rozpaliłem złoty ogień na swojej prawej dłoni a poświata pokryła moje ciało. Poczułem łaskoczący dreszcz na całej powierzchni skóry. Sekundę później kiedy ból głowy i odrętwienie nóg minęło, wstałem i podszedłem najpierw do Kaita który leżał najbliżej mnie. Przyłożyłem mu dłoń z rozżarzonym pomarańczowym światłem do czoła i... w sumie to nie wiem co zrobiłem. To było tak jakbym wpuścił trochę swojego płomienia do jego ciała. Jeszcze wzrokiem medyka prześledziłem jak złota poświata rozchodziła się po jego ciele przewodami neuronowymi... Gadam jak jakiś profesor a biologii nienawidziłem tak samo jak historii.
Kaito po chwili zaczął ruszać powiekami, Stałem przed nim jeszcze chwilę czekając aż się ocknie. Za sobą jednym uchem usłyszałem niecierpliwe pomruki Deoksyna. Czarnowłosy od razu jak odzyskał władzę nad mimiką zaczął się pytać co się stało i gdzie jesteśmy.
-Uprowadził nas Nauczyciel WF'u-odpowiedziałem dla jaj.
Podszedłem teraz do Sayaki i zrobiłem to samo... nie wiem dlaczego ale mam wrażenie że jej nikt nie uprowadzał... wygląda jakby ją wyciągnięto z łóżka. Nie w ten sposób jak mnie i Kaita, tylko dosłownie wyjęto ją śpiącą z łóżka nawet jej nie budząc. Przyłożyłem jej dłoń do czoła i ledwo wpuściłem odrobinę poświaty a ona się... obudziła! Miałem rację ona spała! Ziewnęła i zaczęła się przeciągać.
-Co jest?-zapytała poprawiając zmierzwione włosy.-To nie moje łóżko.
-Spałaś...-westchnąłem.
-Odkrycie roku...-skomentował Kaito.
-Ale ja i ty byliśmy nieprzytomni.-podsumowałem.
-Ale Sayaka to Sayaka.-Wydaje mi się, że czarnowłosy lubi wkurzać śpiącą księżniczkę.
-A to co miało znaczyć przerośnięty kocie?-Chyba Kaito osiągnął cel.
-No nic, myślisz że coś sugerowałem?
-Czy to jest pytanie z haczykiem?-Białowłosa zrobiła zdziwioną minę...
Dobra pozwolę tej dwójce się kłócić a sam zajmę się Naomi.
Podszedłem do niej i delikatnie przyłożyłem dłoni do jej policzków... Była piękna nawet gdy leżał nieprzytomnie. Wznieciłem swój płomień pozwalając by poświata pokryła jej twarz. Naomi wchłonęła złote światło i otworzyła oczy. Patrzyła się na mnie.
-Co się...?-zaczęła ospałym głosem.
-Chyba trochę ci się przysnęło...-odpowiedziałem uśmiechając się.
Brązowowłosa wydała niemy pisk.
-Czy ty... mnie...-zasugerowała.
-Jezu nie.-szybko odpowiedziałem zaczerwieniony.-nasz nauczyciel wf'u cię porwał.
-CO?-Naomi otworzyła szeroko oczy.-To już wolałabym leżeć u ciebie w łóżku-skwitowała gdy zobaczyła blondyna od którego była głowę wyższa.
Oblany rumieńcem pomogłem jej wstać.
Neko i Sayaka dalej się kłócili.
Wydawało mi się że Czarnowłosy co jakiś czas nerwowo spoglądał na Niskiego Blondyna, jakby przypominał mu o czymś ważnym, o czym zapomniał.
-Dobra, słuchajcie Młodzi!-zawołał Deoksyn zbyt doniosłym głosem jak na jego wymiary.-Widzicie tamte drzwi?-wskazał na białe drzwi na odległym końcu sali-Znajdziecie tam 4 pomieszczenia. Dwa po prawej to drzwi do dwóch szatni, macie tam przygotowane stroje... Jazda!-ponaglił nas.
Mimo że wkurzał nas nie sprzeciwialiśmy się tylko poszliśmy do szatni.
Kaito kiedy przechodził obok naszego porywacza omijał go spoglądając nieufnie na każdy jego ruch.
Kiedy weszliśmy do szatni i dziewczyny były za grubą ścianą postanowiłem się go zapytać o co chodzi.
-Kaito?
-Hmm?-mruknął.
-Widzę, że coś się dzieje... spotkałeś już kiedyś Deoksyna... czy Borysa, już nie ogarniam który to, który.
-Jacob, czy miałeś kiedyś wrażenie, że widziałeś coś kiedy byłeś strasznie zaspany i przypominasz to sobie jako sen?
-No... zdarza się...
-Od kilku dni dręczy mnie koszmar... i nie było by to nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że nigdy wcześniej tego gościa nie widziałem... tylko w tym śnie...
Sny... takie jak ten mój? Może...
-Co było w tym śnie?-zapytałem ostrożnie.
Neko popatrzył na mnie z lekkim wyrzutem, ale zanim zdążyłem cofnąć pytanie zaczął mówić dalej.
-Biegnę... przez szary las, drzewa są czarne, a biała mgła wokół mnie-gęsta. Słyszę szepty wokół siebie. W pewnym momencie widzę zmasakrowane ciało... Wisiało rozpięte na krzyżu i powieszone łańcuchami na gałęzi drzewa. Krew kapiąca ze zwłok tworzyła pod nim kałużę w której widzę odbicie niebieskiego nieba, a to nade mną było białe. Facet z brązowymi włosami... więcej szczegółów nie zapamiętałem. Odwracam się i widzę kolejne takie ciało... kobieta o krótkich rudych włosach. Ponownie w kałuży widzę odbicie świata takiego jaki powinien być. Znowu się obracam... i znowu widzę ciało. Mała dziewczynka z długimi brązowymi... zmasakrowana jeszcze bardziej niż dwoje pozostałych. z rozciętych ran wiszą jej wnętrzności. Kałuża jej krwi jest większa i widać w niej dom rodzinny i ludzi którzy są razem szczęśliwi. Nagle wszystkie zwłoki znikają i pojawia się przede mną właśnie ten blondyn... jedno oka ma szare a drugie granatowe. z kącika ust cieknie mu krew... i wtedy się budzę.

Stałem jak wryty... To nie jest przypadek... Mózg ludzki nie wytwarza obrazów z niczego...
-To... nie przypadek...-wyszeptałem...
-Też tak sądzę, ale na razie nie roztrząsajmy tego tylko trzymajmy się z dala od niego...
-Jasne... nie mówmy na razie dziewczynom...-zaproponowałem...
-Zgoda-odparł Kaito.

Po przebraniu weszliśmy na sale. Stroje sie były jakieś bombowe, zwykły biały podkoszulek i czarne spodenki. Na Neka chyba nie mieli rozmiaru... biały podkoszulek przy każdym gwałtowniejszym ruchu odsłaniał mu trochę brzucha... pewnie dziewczyny będą z lornetkami czekać.
Na sali czekało jakieś 20 nastolatków na nas. Różnego wzrostu, wyglądu, charakteru, ale podobnego wieku. Deoksyn zaczął mówić.
-Zabójcy, Oto wasza klasa. Klaso... oto szef i zabójcy.-Wśród dziewczyn z tej klasy rozległy się chichoty i szepty, faceci zerknęli na nas... głównie na Sayakę i Naomi.-Oczywiście nic nie może się obejść bez przedstawienia się nawzajem... Zaczną zabójcy a później każdy z uczniów-Nikt się nie ruszył.-Na co czekacie?
-Dobra ja zacznę!-krzyknęła Sayaka i wystąpiła z szeregu.-Nazywam się Sayaka Yukai, mam 19 lat i macie się mnie słuchać, bo jak nie to się może źle skończyć...-Neko, Naomi i ja gapiliśmy się na ten pokaz umiejętności dyplomatycznych z niedowierzaniem.
Ku naszemu zdziwieniu z grupy nastolatków kilka dziewczyn zapiszczało:
-Sayaka-senpai jesteś wielka!-krzyknęły jednym głosem.
Powiedzieć że szczęki nam opadły to mało. Białowłosa zachichotała i wróciła na swoje miejsce.
-Teraz ty szefie-powiedział szyderczo Deoksyn.
Wystąpiłem i zacząłem nieśmiało.
-Nazywam się Jacob Kagasumi mam 18 lat... i to tyle...-dziewczyny z klasy patrzyły jak w obrazek jakiś chłopak zerknął na mnie z rozczarowaniem, inni uczynili podobnie.
-I to ma być nasz szef?-zapytał któryś z nich.
-Który to?-zapytał Deoksyn.
-Ja...-bez skrupułów wystąpił przed szereg. Miał potężnie zbudowane barki i wyraźnie rysujące się mięśnie, ale proporcjonalne do reszty ciała. Był wysokim, czarnowłosym nastolatkiem o bardzo bladej skórze, kruczoczarne włosy miał trochę przydługie i opadały na oczy które były koloru błyszczących zielonych igieł sosny.
-Marcus... jak zwykle nie doceniasz przeciwnika...-skwitował nauczyciel.
-Mówię co widzę... a w nim szefa nie widzę.-odburknął Marcus.
Wkurzyłem się. Jasne nie oczekuję żeby wszyscy się przede mną płaszczyli ale on jest po prostu wredny i arogancki.
-Może zechciałbyś nam wszystkim bardziej dosadnie przedstawić swoje stanowisko? A ty Jacob, obroń swojego tytułu.-Zauważyłem błysk w oku blondyna.
-Ja? zawsze i wszędzie.-Czarnowłosy szybko się zgodził.
-Ale o co chodzi?-zapytałem zdziwiony.
-Nic...tylko taki mały sparing.-Deoksyn powiedział to w taki sposób że nie sądzę aby to był taki zwykły sparing.-Nie masz wyboru... nie możesz pozwolić wszystkim myśleć że jesteś ciotą! Marcus, idź po swoją katanę.-Czarnowłosy odszedł w stronę szatni.
-A ja?-jęknąłem.
-Twoje pistolety mam tu, podobno zostawiłeś je w toalecie, serio? pistolety w kiblu?
Ktoś w tłumie zachichotał. Blondyn podał mi dwa czarne pistolety oraz magazynki z dodatkowymi nabojami żebym wsadził je do kieszeni. W miedzy czasie Marcus wrócił niosąc w ręku japoński miecz o czarnej rękojeści w pochwie tego samego koloru.
-Wszystkie chwyty dozwolone, pokażcie na co was stać.
Nie chciałem walczyć bez powodu z kimś kto wcale nie jest moim wrogiem. Jednakże mój przeciwnik był innego zdania. Wyciągnął katanę z pochwy tak szybko że zobaczyłem tylko błysk odbijanego światła a następny obraz to już czarnowłosy nacierając na mnie. W ostatniej chwili uskoczyłem przed cięcie. Zobaczyłem że wszyscy rozbiegli się po różnych kontach sali żeby zrobić nam miejsce. Wszystkie twarze były poważne, może trochę przerażone, tylko Sayaka wyglądała jakby mi kibicowała.
-Nie zamierzam do ciebie strzelać!-krzyknąłem do Marcusa zmierzającego w moją stronę aby zadać kolejny cios.
-Co za pech, ja nie podzielam twojej dobroci serca.-odpowiedział i zamachnął się ostrzem w poziomie.
Wznieciłem złoty płomień na prawej ręce i pozwoliłem poświacie aby pokryła moje stopy. Przyśpieszyłem i z iskrzącym się stopami odskoczyłem na większą odległość niż wcześniej.
-Będziesz tylko uciekał tchórzu?-Zapytał arogant.
On wyjął z kieszeni mały srebrny pierścień i zakładając go na palca lewej ręki wzniecił Czarny płomień o czerwonej poświacie.
-Nie będę się z tobą cackał.-stwierdził.-Obdarz go swoim spojrzeniem Mefisto...
Płomyk na jego lewej dłoni zatrzepotał i z pierścienia wypełzł cień. Cień przepełniający mnie strachem... cień zaczął podnosić się z ziemi. Stanął na dwóch nogach, uformował tors, ręce a na końcu ukazał swoją twarz... a raczej głowę bo twarzy nie miał. Czarna postać wytworzona dosłownie z cienia samą swoją obecnością siała postrach...
Poczułem jakieś łaskotanie na prawej dłonie, odwróciło to moją uwagę. Kreatura zuważając to wykorzystała okazję i zaatakowała.
Wyciągnął przed siebie dłoń w której wnętrzu ukazało się oko... żywcem oko na dłoni i jeśli tego mało, to jeszcze płonęło czerwonym płomieniem, podobnym do tego Naomi. Z oka wystrzeliło coś w rodzaju lasera... no w każdym bądź razie zmierzało wprost na mnie. To wszystko działo się tak nagle... gdyby nie Verona byłoby po mnie...
Lisica na siłę wyskoczyła z pierścienia wytwarzając wokół mnie chmurę złotych płomieni, która wchłonęła czerwony pocisk. Moja bestia pierścienna stała obok mnie z niesamowicie dzikim wyrazem twarzy... to znaczy pyska i zamiast trzech ogonów miała ich pięć.
-'Jacob, rozumiem że nie chcesz go skrzywdzić ale on nie jest tak miły... oberwiesz raz takim czymś to nie sądzę żebyś się z tego wylizał'-usłyszałem ponaglający głos lisicy w myślach.
-'Rozumiem'-odpowiedziałem krótko.
-Spójrz na kostkę czarnowłosego...'-poradziła Verona.
Kiedy złota chmura zniknęła szybko skierowałem swoją uwagę na nogi mojego przeciwnika jednocześnie nie odwracałem uwagi od czarnej postaci.
Po skroni spływały mi krople potu, poczułem napięcie własnych mięśni... to chyba skutek uboczny tego że Verona pojawiła się tu sama.
Nie zauważyłem nic specjalnego... chyba że...
Spojrzałem wzrokiem medyka... jest! ma naciągnięte ścięgno w lewej kostce... Nie wiem ile to może mi pomóc, bo naciągnięcie ścięgna nie utrudnia ruchu... założył pierścień na lewą rękę to znaczy że jest leworęczny...
-'No, widzę, ale jak to ma nam pomóc?'-zapytałem myślą.
-'Kiedy on oberwie, jego bestia pierścienna też ucierpi, ale w drugą stronę to nie działa.'-usłyszałem.
Jak widać Marcus uznał że dosyć tych pogawędek. Zaczął nacierać na mnie szybciej niż wcześniej. Mefisto nie poruszył się tylko trzymał rękę z okiem zwróconą w naszą stronę.
-'Wiesz co zrobić! Ja zajmę się bestią!'-krzyknęła lisica w pośpiechu i jednym zgrabnym ruchem minęła czarnowłosego muskając go swoją delikatną sierścią po nogach. Rozproszyło to jego skupienie na chwilę.
Raz jeszcze użyłem swojej sztuczki z przyśpieszeniem za pomocą płomienia. Katana ponownie przecięła powietrze.
-Po co walczysz?-szepnąłem.
Marcus to usłyszał.
-Po co się pytasz?-Powiedział wcale nie głośniej.-Aby być najlepszym...
Chce być najlepszy? Jaki idiotyzm... kątem ok widziałem jak Verona zmaga się z Mefisto. Skakała wokół niego co chwilę unikając jego laserów.
Muszę się pośpieszyć.
-Nie staniesz się najlepszy w pojedynkę.-skwitowałem.
Kolejne cięcie. Czubkiem katany rysnął mój policzek. Cienka stróżka krwi spłynęła na białą koszulkę.
Odrzuciłem pistolety, które do tej pory trzymałem, wznieciłem płomień do do maksymalnych rozmiarów. pokrył moją prawą i lewą dłoń i wspinał się nawet do łokcia, wyglądałem jak latarnia morska. Marcus zamachnął się Kataną od góry. Lewą dłonią złapałem ostrze miecza... nie poczułem bólu, tylko zaszczypało mnie w miejscu gdzie ostra część klingi dotknęła mojej skóry. Prawą dłonią natomiast chwyciłem go za gardło. Czarnowłosy nie ukrywał zdziwienia. Szybkim ruchem kopnąłem go w lewą kostkę w miejscu gdzie widziałem najbardziej naciągnięte ścięgno, podziałało, słyszałem strzyknięcie w stawie i czarnowłosy upadł. Puściłem go, kątem oka zauważyłem że Mefisto czyni podobnie. Verona natychmiastowo wykorzystała okazję. Obnażyła swoje kły który były nienaturalnie ostre, z daleka wyglądały jak brzytwy. Skoczyła do gardła ciemnej postaci i zacisnęła śmiertelny uścisk. Była niezwykle szybka, wątpię żebym kiedykolwiek mógł dorównać jej szybkości. Mefisto wracał do swojej postaci nieuchwytnego cienia, aż w końcu znalazł się z powrotem w pierścieniu Marcusa.
Fakt że Verona pokonała Mefista nie oznacza że to koniec. Mój przeciwnik w mgnieniu oka złapał katanę i podniósł się... Niestety nie mógł wyprostować lewej stopy i w momencie iedy miał mnie już przedziurawić upadł ponownie...
Cisza wokół mnie... płomienie na moich rękach już zgasły. Verona, która wyglądała wcześniej na dzikiego łowce teraz wydawał się znowu potulnie.
Cisza...
-Zaimponowałeś mi szefuniu-odezwał się Deoksyn.-Nie sądziłem że dasz radę Marcusowi, ale jak widać przeceniłem go.
Czarnowłosy leżał na ziemi, opierając się na rękach ze spuszczoną głową, wpatrzony w jeden punkt... był załamany.
-Idź doprowadź się do porządku-zwrócił się do leżącego.
-Tak jest.-szepnął i dźwignął się na nogi nie podnosząc głowy. Ewidentnie nie mógł ustać. Odwrócił się kulejąc i zmierzał w stronę szatni. Nie wziął nawet swojej katany. Ta stopa musiała go strasznie boleć... ale on nawet nie zwracał na to uwagi. Po prostu szedł utykając, patrzył tylko w ziemię, chciał udać się w jakieś miejsce sam. Nastolatkowie zaczęli się do mnie przybliżać. Nie mówili nic, po prostu patrzyli się.
-Stój!-krzyknąłem.
Marcus nie posłuchał. Szedł dalej.
-Stój!!!
Czarnowłosy wzdrygnął się ale szedł dalej, powoli krok po kroku za każdym razie prawie się potykając.
Podbiegłem do niego. Złapałem za ramię i odwrócił do siebie.
-Czego...-szepnął.
-Nigdzie nie pójdziesz z taką nogą.-powiedziałem.
-Puść mnie...-wciąż szeptał nie dopuszczając do siebie myśli o możliwej pomocy.
-Daj, wyleczę cię.
-Nie-odpowiedział twardo.
-Tak-nalegałem.
-Powiedziałem nie!-krzyknął i mnie odepchnął.
Przewróciłem się i patrzyłem jak odwraca się i znowu monotonnym kulejącym krokiem idzie przed siebie. Poczułem złość i winę w tym samym czasie. Nie mogę tego tak zostawić... ale nie będę w stanie mu pomóc na siłę... na razie muszę go zostawić...

niedziela, 1 listopada 2015

2 Informacje

Po pierwsze:

Nagroda Weteranów

Ankieta zakończyła się zwycięstwem Sayaki, tak jak przepowiadały wróżby.

No więc zgodnie z obietnicą Utworzyłem bloga pobocznego Poświęconego tylko i wyłącznie Sayace:

Kącik Opowiadań Sayaki


Na razie jest pusty ale uważam że nie jest to bezcelowe przedsięwzięcie.

A po Drugie:

5000!!!

Dziękuje wam wszystkim za Wspieranie mnie przez ponad rok w końcu dobiliśmy do tego ładnego 5k
:D
Coś dzisiaj jakieś nieskładne zdania buduję...

poniedziałek, 19 października 2015

Małe przeprosiny...

To jest post informacyjny dla tych kilku osób które tu wchodzą, otóż przez chwilę (nie martwcie się góra 2 tygodnie...) na pewno ie będzie rozdziału żadnego, ponieważ w celu przyśpieszeniu akcji chcę opisać kilka dni naszych zabójców  w jednym rozdziale. A przyśpieszenie Akcji oznacza szybsze pojawienie się parringu yaoi(co na pewno uciesz co najmniej trzy osoby które odwiedzają tego bloga :)







Tak się rozwiązuje sprawy xd

wtorek, 13 października 2015

Nagrody dla Veteranów

Więc tak ludzie, może niektórzy z was pamiętają ostatnią ankietę na ulubionego bohatera... Pozwólcie, że zaprezentuje swoje zdolności czytania w myślach. Myślicie:
"Jacob co ty pierdolisz to była ankieta na ulubionego zabójce!"
Otóż nic bardziej mylnego. Może pamiętacie, wygrała Sayaka.
Więc teraz czas aby postawić pięciu zabójców na arenie walki o głosy, na której zmierzą się ze wszystkimi bohaterami. I tym razem będą nagrody.
Postanowiłem, że bohater który wygra dostanie wyjątkową nagrodę, mianowicie własne opowiadanie, pisane z jego perspektywy lub opisujące jego przeszłość, lub prywatne życie... czego tylko dusza zapragnie.
Ale chwila chwila, przecież Sayaka wygrała i nie dostała nagrody.No tak ale jak już mówiłem było to głosowanie na ulubionego zabójcę a nie na ulubionego bohatera, jeśli dalej kochacie Sayakę To nie powinna ona mieć problemów z wygraną :)

Z życia wzięte:

Na ostatnim obiedzie (ja, mama, dwie młodsze siostry) Po tym jak zjedliśmy i nie zdążyliśmy się jeszcze rozejść, po prostu siedzieliśmy. W pewnym momencie najmłodsza z rodzeństwa odzywa się:
-Patrzycie się na mnie, bo mam błyszczące oczka?-ma 4 lata więc powiedziała to takim dziecięcym głosem i jeszcze zamrugała bardzo wymownie.
A moja mama odpowiada takim samym dziecięcym głosem.
-Nie, bo masz brudną buzie...

XD Śmiałem się pół dnia

poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 13. "Zmiany"

Zanim zaczniemy, mała dedykacja:
Ten rozdział chciałbym dedykować osobom które w ostatnim czasie dołączyły do naszej społeczności mafiozo.
Riven, Luca, I_love_to_sleep_I_love_to_read, THE NaTuśka
Oraz specjalne podziękowanie dla Dagmary (dagi) która ostatnio była bardzo aktywna w sekcji komentarzy.
Oczywiście nie można zapomnieć o osobach które wspierały mnie od początku czyli Sayace i Szardiku :)
miłego czytania



PERSPEKTYWA JACOBA

-A więc podsumowując. Czeka nas krwiożercza walka na śmierć i życie, Ja jestem traktowana jako jakiś zły omen a Erica do tej pory nie opanowała płomienia?-jej głos brzmiał melodyjnie.
-Yyy... troszkę bezpośrednio to wyraziłaś ale... tak. Dokładnie tak jest.-Blondyn też nie był w najlepszym nastroju.
-Cudnie...-z nerwów miałem chrypkę.
Ach no tak, wy jeszcze nie wiecie o co chodzi. Byliśmy w sali konferencyjnej. Szybko opowiem co się stało...

Po tym jak wezwałem Veronę kazali mi przyjść do sektora medycznego. Razem z Saru szliśmy korytarzami i schodami a za nami sunęła lisica. Po dosyć długim przemarszu zauważyłem że korytarze się zmieniły i wyglądają jak te w szpitalach. Co kilkanaście kroków mijaliśmy coś co wyglądało jak recepcja, a pokoi było co niemiara. W końcu Saru wskazał na jeden z nich i kazał mi wejść jako pierwszy. Wszedłem a za mną Verona. Było dosłownie jak w szpitalu, te same łóżka, takie same parawany, ta sama oślepiająca biel i ten nieznośny zapach dezynfekcji. Pokój był oznaczony jako B-31 . Okna były sztuczne o bo byliśmy pod ziemią, ale jak widać ktoś postanowił umieścić je tam dla ozdoby. Kiedy wszedłem zauważyłem za parawanem 2 sylwetki, jedna męska bardzo wysoka stojąca przy łóżku a druga kobieca leżąca na nim. Ten mężczyzna to był na 100% Kaito. Jego czarne włosy wystawały ponad parawan, te prawie 2 metry mnie wkurzają. Mimo, że tego nie chce to patrzy na wszystkich z góry. Ale tak na prawdę jest miły i chce ludziom pomagać. Chociaż... często nie potrafi odpowiednio wyrazić tej chęci pomocy i ludzie biorą go za niebezpiecznego koszykarza. W sumie to ja też czasem się obawiam że gdyby się zagapił to mógłby zdeptać jakieś małe dziecko... Podszedłem bliżej i zauważyłem że leżąca kobieta to Kure. Oboje mieli trochę postrzępione ubrania. Zerknąłem na Neko i jego poważną minę. Chwila czy to...
Robiąc krok do przodu złapałem Kaita obiema rekami za głowę i obróciłem ją na bok tak jak to robi lekarz oglądający pacjenta. Musiałem nieźle zadzierać głowę żeby móc się mu przyjrzeć. Normalnie czułbym się dziwnie robiąc takie coś ale tym razem czułem się jakbym powinien to zrobić.
-Czo ty dzo szoleryy-Kaito próbował coś powiedzieć ale moje dłonie ściskały mu trochę policzki.
-Nie wierć się!-skarciłem go. Chyba drgnął lekko.-Czy to jest pęknięcie na szczęce? Tak, to JEST pęknięcie. Dlaczego masz pękniętą szczękę...-Czarnowłosy chciał się odezwać ale uprzedziłem go.-Wiesz co nic nie mów. Idź po prostu do lekarza.-puściłem go, a on z wdzięcznością zaczął oddychać.-A ona...-odwróciłem się do Kure.-Ona... chwile skąd ja wiem że Neko ma pękniętą szczękę?
-Wzrok medyka.-odezwał się Saru który milczał od kiedy wezwałem Veronę.-Twój płomień ma właściwości lecznicze a wzrok medyka jest jedną ze zdolności jakie otrzymujesz na "wstępie".
-Ahaaa... i co dalej?
-No między innymi też to że możesz leczyć ludzi w szybkim tempie więc Danveldowi pewnie chodzi o to żebyś wyleczył tych dwoje.-Wujek wydawał się niewzruszony.
-Jeszcze 2 tygodnie temu zapytałbym cię co brałeś ale po ostatnich wydarzeniach da się w to uwierzyć. No ale leczenie? Po prostu podejdę do kogoś i zacznie goić się mu rana?-Byłem niepewny
-Nie tylko rany. Z chorób też możesz leczyć...-Saru brzmiał stanowczo ale nie wyglądało to tak jakby zapomniał o moich słowach.-Ale nie myśl, że płomień światła jest taki słaby. potrafisz wiele rzeczy tylko jeszcze o tym nie wiesz.
-Np jakie?-zaciekawił mnie.
-To nie rozmowa na teraz. No dalej pacjenci czekają.
Odwróciłem się do czarnowłosego.
-Więc jak? Dasz się uleczyć?-powiedziałem to z lekką ironią jakbym mówił coś idiotycznego ale potrafię rozmawiać ze świecącą lisicą więc dlaczego miałoby to nie być prawdą.
-No niech będzie. Ale -przerwałem mu
-Cicho! nie ruszaj szczęką bo się pogorszy!-skarciłem go.
Wymamrotał coś co brzmiało jak "dobra dobra pielęgniarko".
Siadł na krześle i wystawił podbródek.
Podszedłem do niego.
-No dobra... ale co ja właściwie mam zrobić?-zwróciłem się do wujka.
-Wznieć płomień i ulecz go.-odpowiedział blondyn wchodząc do pokoju.-I lepiej się pośpiesz bo mamy sporo do zrobienia.
-Danveld.-patrzyłem na niego.
-Dzięki żeś mi przypomniał... do tej pory myślałem że jestem królową Anglii.-jeszcze wżyciu nie czułem się głupiej.
-No ale o co chodzi z tym leczeniem? jak mam to zrobić?-zapytałem kiedy już się otrząsnąłem.
-Co w tym trudnego... to atrybut twojego płomienia więc wznieć płomień i skoncentruj się na tym że chcesz go uleczyć.-Danveld mówił jakby to była wiedza elementarna.
-No dobra... raz kocie śmierć.-powiedziałem w żarcie odwracając się do Kaita.
Czarnowłosy uśmiechnął się ledwo zauważalnie. Już miałem go skarcić ale dałem sobie z tym spokój.
-'A może ty mi pomożesz?'-pomyślałem "w stronę" Verony, która siedziała obok Saru.
-'Nawet na to nie licz'-odpowiedziała w myślach w żarcie. chyba chichotała.-'No już, bierz się do roboty.'
Westchnąłem i Skupiłem się na pierścieniu. Zapłonął od razu. Wow. Idzie mi coraz lepiej.
-'Tak, teraz już bez problemów możesz wzniecać płomień. Tylko pierwszy raz był trudny.'-usłyszałem w głowie głos lisicy. A podobno miała mi nie pomagać.
Złota poświata pokryła moje obydwie dłonie, pomarańczowo żółty ogień płoną na pierścieniu. Dopiero teraz spostrzegłem że jest on zamknięty. Sądzę, że tak teraz będzie, pierścień będzie się zamykał z powrotem po przezwaniu bestii. No jakby o tym pomyśleć to głupio i niepraktycznie by to wyglądało gdyby się nie zamykał.
Dobra... mam się skupić na tym że chcę go uleczyć. Przyłożyłem otwarte dłonie do policzków Kaita. Starałem się nie dotykać jego twarzy za bardzo ale się nie dało... Jakbym tego nie rozegrał, wyglądało to trochę "nie teges". Poświata na moich dłoniach stała się jaśniejsza. Lewa Strona twarzy Neko tak jakby wchłonęło trochę tego światła. Płomień na pierścieniu trzaskał cicho i nieznacznie urósł. Czułem się... pewniejszy... a może nawet silniejszy. Czarnowłosy dostał gęsiej skórki na rękach. W jego oczach zauważyłem drgnięcie, nie wiem z czego to wynikało. Pęknięcie na szczęce które widziałem przez jego skórę zaczęło się zasklepiać aż w końcu zniknęło całkiem. Zgasiłem złoty płomień... chyba siłą woli. Poświata też zniknęła. Pacjent wstał z krzesła lewa ręką masując sobie policzek. Znowu spoglądał na mnie z góry.
-Dziwne uczucie...-odezwał się.-Ale bólu już nie czuję.
Uśmiechnąłem się usatysfakcjonowany
-Świetnie.-Skwitował Danveld.-Teraz jej kolej. Szybko, jak już mówiłem mamy sporo rzeczy do zrobienia.
-Jasne.-przeszedłem do łóżka na którym leżała Kure. Spojrzałem na nią próbując czegoś wypatrzeć.-Ona... to wygląda jakby ona po prostu zemdlała...
-Nic dziwnego.-odpowiedział Saru.-Skutek uboczny płomienia wiatru. Po prostu zregeneruj trochę jej wytrzymałość i za niedługo obudzi się jak po drzemce.
-Ok.-Czułem się dziwnie... trochę jak pielęgniarka na najniższej krajowej...
Ponownie wznieciłem płomień i złota poświata pokryła moje dłonie... Zaczynam nawet lubić to uczucie. Prawą rękę położyłem na czole czarnowłosej a lewą na brzuchu. Poczułem... a co ważniejsze widziałem jak moje płomienie pełzają po jej ciele i wnikają w skórę. Chyba było to widoczne tylko dla mnie. Jej skóra stała się nieco jaśniejsza a po chwili nie widziałem w niej zmęczenia. Po prostu drzemała.
-Gotowe?-powiedziałem niepewnie.
-Ty się mnie pytasz?-zapytał Danveld.
-Możliwe...
Blondyn przyłożył dłoń do czoła.
-Chyba gotowe.-stwierdził.-A teraz chodźcie.-Dał znak ręką żeby iść zanim.-Kaito, Jacob, idźcie do swoich pokojów się przebrać. Płomieniem światła możesz leczyć ale poszarpanych ubrań nie naprawisz.-Ja i Neko równocześnie spojrzeliśmy na swoje ciuchy. Oboje mieliśmy postrzępione ubranie. Trening był nieco "intensywny"-Za jakieś 15 minut spotkacie się z Sayaką przed dużą salą konferencyjną.
-Co? Mówiłeś że musimy się pośpieszyć bo mamy wiele ważnych spraw do załatwienia, prawda? Dlaczego 15 minut?-trochę mnie to zdziwiło.
-No tak. Ale powiedziałem również że macie się spotkać z SAYAKĄ. Jej trochę zajmie przebranie się.
-A no w sumie...-zgodziłem się-dobra mów dalej.
-No nic.-odrzekł blondyn w swoim jasnym garniaku-resztę omówimy na miejscu. A teraz jazda.
On i Saru skręcili w lewo a my mieliśmy pójść prosto i w dół na trzecich schodach po prawej żeby trafić do sal treningowych a stamtąd raz w lewo i drugi korytarz w prawo... czy jakoś tak. Jeden z pracowników mi tłumaczył ale nie załapałem wszystkiego. Jakoś przeżyjemy.
Neko i ja stawialiśmy długie kroki szybko się przemieszczając. Oboje mieliśmy długie nogi... tyle że on miał dłuższe... westchnąłem próbując za nim nadążyć.
-I jak poszedł trening?-zapytałem po chwili milczenia.
-A nawet w miarę... pomijając to że pobiła mnie ta świruska, postrzeliła mnie trzy razy...
-Co?! dlaczego tego nie widziałem?-wtrąciłem.
-Bo to była specjalna amunicja, taka która mnie nie zraniła tylko trochę bolała. Moją bestią perścienną jest kleotron, czyli 5 białych kotów.
-Aż 5? Wow, u mnie to Verona, lis z trzema ogonami.
-NO shit sherlok'u! Ona stoi za nami.-To było jego ulubione powiedzenie.
Odwróciłem się i omal nie odskoczyłem ze strachu.
-Jezu Verona... tak cicho siedziałaś, że o tobie zapomniałem.
-No właśnie zauważyłam.-Odpowiedziała chyba na głos, ale wciąż nie ruszając ustami.
-Czekaj, czy ty właśnie powiedziałaś to głośno?-zapytałem zirytowany.
-Tak, a co?-Lis zrobił minę jakbym zza księżyca przybył.
-noo... boo.... Ty mówiłaś w moich myślach.
-Ach to... Mogę mówić na głos kiedy tylko chcę.-Odpowiedziała niewzruszenie-po prostu zapomniałam ci powiedzieć.
-Miło mi, Kaito.-wtrącił się czarnowłosy.
-Mnie również,-odpowiedziała zadowolona Lisica.-Verona.-przedstawiła się oficjalnie.
-Wow, to było dziwne.-zrobiłem minę jakbym dostał piłką w twarz... mniej więcej.-Przedstawili się sobie mój przyjaciel i moja bestia pierścienna. Tego jeszcze nie było na kartach historii.
-A skądże,-zaprzeczyła Verona.-Było i będzie.
-No dobra, nie ważne, idziemy się przebrać. Ciekawe co było na tyle ważne że Danveld kazał nam przerwać trening który on sam zainicjował.
-Chyba się domyślam...-wtrąciła cicho Verona.-Ale to on sam musi wam powiedzieć.
-No to pośpieszmy się. Sam jestem ciekawy o co chodzi.-powiedział podekscytowany Kaito.

Po przejściu przez jeszcze kilka korytarzy dotarliśmy do skrzydła akademickiego. Nie jestem pewien kto tak powiedział ale spodobała mi się ta nazwa. Dojście tutaj zajęło nam góra 3 minuty. Kiedy podeszliśmy pod nasz pokój oboje się zdziwiliśmy. Przed naszymi drzwiami stała Sayaka, tupała nogą, chyba nas jeszcze nie zauważyła. Była ubrana w czerwoną puszystą bluzę dresową i przylegające do skóry dżinsy. Włosy miała uczesane w kucyka, który luźno opadał na jej barki i sięgał ponad cztery litery. Kiedy pierwszy raz ją spotkałem myślałem, że farbowała te włosy ale teraz dopiero widzę naturalność tych srebrno-białych włosów. Nie widać ani jednego prześwitującego włosa o innym kolorze ani żadnych odrostów. Poza tym te jej włosy błyszczały, a gdyby były zafarbowane byłyby matowe... Cholera ten wzrok medyka jest jakiś dziwny...  Dopiero kiedy podeszliśmy zwróciła na nas uwagę.
-No nareszcie!-odezwała się nieco zirytowanym głosem.-Niby Danveld dał nam pół godziny ale ja tu czekam już od 10 minut...
-Co? Ale jak to?-zapytałem zdziwiony.
-No tak to.-odpowiedziała Białowłosa.-Danveld przyszedł do mnie do pokoju 15 minut temu i kazał się przebrać, że za poł godziny odbędzie się narada w sali konferencyjnej, no ale ja nie przebieram się długo. Jak już mówiłam, czekam tu od 10 minut.
-Mhmmm...-"zamruczał" pod nosem czarnowłosy.
-Nam powiedział co innego...-dodałem.
-Dobra nie istotne, idźcie się przebrać i pójdziemy do te sali.
Jak kazała tak uczyniliśmy. Wszedłem pierwszy a Neko wchodząc za mną zamyknął drzwi. Otworzyłem swój "pokoik" i nie zamykając się zacząłem się przebierać. Zdjąłem lekko poszarpaną koszulę i rzuciłem ją na łóżko. Pierwszy raz zaglądnąłem do szafy która stała obok łóżka. Leżało w niej poukładanych i powieszonych masę ciuchów w moim rozmiarze. Wujek wspomniał że dostaniemy od mafii jakieś ciuchy w razie gdyby nam zabrakło, ale nie sądziłem że będzie ich aż tyle. Wyjąłem z szafy żółty podkoszulek z bordowym napisem "U don't need school, u just need a bed". Włożyłem ją na siebie zakrywając swój boiler. Ludzie mówią mi że jestem wysportowany, ale na brzuchu mięśni nie widać. Zmieniłem również spodnie dresowe na czarne dżinsy które wyglądały bardzie oficjalnie. Wyszedłem z tego pokoiku. Kaito stał w kąciku kuchennym i pił coś.
-No idźże się już przebierz.-skarciłem go.
-Już idę mamo.-odpowiedział i poszedł do swojego pokoiku zamykając za sobą drzwi.
Postanowiłem na niego poczekać więc siadłem na kanapie która stała na środku głównego pomieszczenia.
Zacząłem się zastanawiać co właściwie się tu stało. Zaciągnąłem swoich bliskich przyjaciół do mafii... serio ludzie, kto normalny może coś takiego powiedzieć?
Siedziałem w zamyśleniu jakieś 5 minut aż w końcu stwierdziłem, że to za długo. Podszedłem do drzwi Kaita i zapukałem.
-Człowieku długo jeszcze?
-No już, już. nie pośpieszaj mnie.-odpowiedział przez drzwi.
Podszedłem do kącika kuchennego wzdychając. Wyciągnąłem z szafki szklankę i nalałem sobie wdy gazowanej której prawie pełna butelka stała obok małej lodówki. Bycie organizacją rządową musi być opłacalne skoro stać ich na taką bazę i jeszcze na wyposażenie tylu pokoi. Wypiłem wodę i wróciłem na kanapę, patrzyłem się na wyłączony telewizor przed sobą i zamyśliłem się. W sumie to sam nie wiem o czym myślałem, ale z moich "pustych rozważań" wyrwało mnie głośne pukanie w drzwi.
Już miałem powiedzieć że otwarte ale drzwi już były otwarte a Białowłosa pani intruz weszła.
-Jezu no ile można czekać?-zapytała zniecierpliwiona.
-Otwarte, możesz wejść...-dodałem po fakcie.
-Nieważne, gdzie jest Kaito?
-Cieszę się, że czujesz się swobodnie w mafii. Ale nie powinnaś wchodzić tak do czyichś pokoi...-Trochę mnie zatkało.-Neko jest w swoim pokoju.-wskazałem na drugie drzwi.
Sayaka podeszła i ku mojemu zaskoczeniu zapukała w drewniane ale solidne drzwi.
-Wyłaź Kaito albo zapukam w te drzwi swoim płomieniem.
-Tylko spróbuj-głos Neko był spokojny.
Białowłosa się wzdrygnęła, z doświadczenia wiem że dzieje się tak kiedy się ją wkurzy.
-Dobrze...-powiedziała spokojnie.-Jak chcesz. Zamachnęła się prawą ręką na której pierścieniu zapłonął niebieski ognień.
-Sayaka czekaj!-krzyknąłem poderwawszy się z kanapy. Było już za późno. Jej pięść zmierzała już w stronę drzwi.
Myślałem, że te drzwi znikną z powierzchni ziemi ale tak się nie stało. W momencie kiedy Sayaka dotknęła pięścią drzwi  jej płomień zgasł... tak po prostu zgasł.
-I co? nie mówiłaś że chcesz mnie stąd wyciągnąć?-zapytał czarnowłosy zza nietkniętych drzwi.
-Oż ty chamie coś ty mi zrobił?-krzyknęła białowłosa.
-Och jak przykro...-powiedział sarkastycznie Neko.
-Jak zaraz kwintusa przyzwę!
Położyłem dłoń na ramieniu Sayaki.
-Zostaw go mi,-szepnąłem jej do ucha.-wkurzę go tak że sam wyjdzie.
Sayaka kiwnęła głową i odsunęła się.
-Słuchaj Kaito... Pamiętasz jak powiedziałem ci że- Neko mi przerwał
-Nie próbuj nawet,-drzwi się otworzyły i wyszedł z nich czarnowłosy przebrany w dżinsy i czarną koszulę.-Już wychodzę.
Sayaka stała obok z miną jakbym zjadł jej ulubioną drożdżówkę...
-Jak tyś to zrobił?-zapytała stojąc w osłupieniu.
-Yyy... nie  wiem.-odpowiedziałem.
-Dobra, chyba chciałaś iść już prawda?-odezwał się wielkolud.
Białowłosa i ja kiwnęliśmy głowami i ruszyliśmy w stronę sali konferencyjnej, i tak już byliśmy spóźnieni. Yukai wcale nie była wkurzona... nie aż tak bardzo. Chyba potraktowała to jako dowcip.
-A co z Naomi i Ericą?-przerwałem ciszę.
-Powiedzieli mi że dojdą później.-odpowiedziała dziewczyna idąca obok mnie.
Cisza dalej trwała, nie była niezręczna... raczej jakbyśmy po dniu pracy nareszcie mogli odpocząć. Tak ja się czułem, a nie wiem jak tych dwoje. Coś czuje że to będzie przyjaźń nieco trwalsza niż inne... Uśmiechnąłem się nieznacznie.

Jak już doszliśmy pod sale konferencyjną wpisałem kod w ten czytnik. jeśli dobrze pamiętam to było 4832... Tak zaskoczyło. Drzwi się odsunęły. Sala wglądała tak samo jak kiedy ją opuściłem, z wyjątkiem ludzi wewnątrz. Po stronie Danvelda siedział on, Dakota, Saru i w kącie stała jakaś dosyć niska kobieta. Chyba celowo nie oświetlali kątów pomieszczenia, nie mogłem dostrzec kim była lub jak wyglądała tak kobieta.
-Spóźniliście się trochę -odezwała się Dakota.-To pewnie przez nią...-wskazała na białowłosą.
-A wyobraź sobie że nie!-odwarknęła Sayaka.
-Błagam nie zaczynajcie na wejściu.-Głos Danvelda był ponaglający.
Wszyscy usłuchali i siedli na swoich miejscach.
-Sprawy organizacyjne. Kure nie ma bo leży nie przytomna, Naomi i Lancer zaraz tu będą a Erica i...-Danveldzie przerwało otworzenie się drzwi.
Weszli Wspomniani Naomi i Lancer.
-o wilku mowa-szepnąłem sam do siebie.
Tych dwoje bez słowa zajęli swoje miejsca. Brązowowłosa posłała mi ukradkiem uśmiech. Odpowiedziałem tym samym...

-A więc podsumowując. Czeka nas krwiożercza walka na śmierć i życie, Ja jestem traktowana jako jakiś zły omen a Erica do tej pory nie opanowała płomienia?-jej głos brzmiał melodyjnie.
-Yyy... troszkę bezpośrednio to wyraziłaś ale... tak. Dokładnie tak jest.-Blondyn też nie był w najlepszym nastroju.
-Cudnie...-z nerwów miałem chrypkę.

I tak mniej więcej dostaliśmy się tutaj.
A teraz wyjaśnienia. Krwiożercza walka na śmierć i życie to "Potektorat". Trójstronna walka przedstawicieli mafii gdzie stawką jest dominacja twojej mafii, i jak sama nazwa wskazuje twoje życie. Niby jest to sparing ale nikt nie martwi się zasadami fair play... albo kodeksem prawnym.
Naomi jest traktowana jako zły omen ponieważ wznieciła płomień bez przyzwania bestii... ostatni który tak zrobił został torturowany aż do śmierci przez nieistniejącą już czarną mafię. Ta zasada dotyczy tylko pierścieni antycznych czyli naszej piątki.
Natomiast Erica, która wykazywała się dużym potencjałem na początku, do tej pory nie wznieciła płomienia a ta krwiożercza walka ma się odbyć już za miesiąc.

-Ponieważ nagłe wzniecenie płomienia jest bardzo wyczerpujące dla ciała i umysłu musimy was utrzymać przez tydzień na tym samym poziomie.-kontynuował Danveld.-Podzielimy ten tydzień na 3 dni spokoju u 4 dni pracy.
-Czyli?-zapytała białowłosa.
-4 dni będziecie wykonywać zlecenia na niższym poziomie a te 3 dni... niespodzianka! Będziecie chodzić do szkoły.
Ja, Neko, Sayaka i Naomi momentalnie podnieśliśmy wzrok. Czułem ścisk w żołądku, poziom adrenaliny wzrósł. Kiedy zobaczyłem po raz pierwszy płomień Danvelda zacząłem panikować... to było niczym w porównaniu z tym co teraz czułem.
-Nieeeeee!-jęknęliśmy wszyscy razem.
Postać kobiety w rogu chyba powstrzymywała się od śmiechu.
-No już nie dramatyzujcie.-dodał Danveld.-To tylko 3 dni... Ale Jacob będzie przez te 3 dni cały czas pracował na pełnych obrotach. może teraz jeszcze tego nie czujecie ale jutro całe ciało będzie was boleć, więc nasz szef pomoże wam się zregenerować, nie będzie to typowe leczenie ale regeneracja tkanek, więc lepiej się przyłóż.
-Tak jest kapitanie.-odpowiedziałem bez entuzjazmu. Na dzisiaj to tyle. Od teraz do jutra macie wolne a jutro zaczyna się pierwszy dzień w szkole. Wyślemy kogoś po was żeby zaprowadził was do sal lekcyjnych i nie martwcie się o podręczniki.
-Czekaj. Powiedziałaś że ta szkoła to tylko przykrywka-zaczęła Sayaka.-i, że wcale nie będziemy musieli do niej chodzić.
-Masz dowód?-zapytał blondyn.
Sayaka spod stołu wiciągnęł mały dyktafon i wcisnęła 'play'
-"Tak na prawdę to tylko przykrywka, wcale nie będziecie musieli do niej chodzić..."-odezwał się głos Danvelda. Białowłosa wyłączyła urządzenie.
Parzyliśmy się na garniturowca.
-Yyym więc... no bo... ja...
-Dobra już nie zmyślaj, pójdę do tej szkoły.-oskarżycielka wyręczyła go.
-Dziękuję...-odetchnął.
-No to na dzisiaj to tyle. Możecie się rozejść.

Chwilę potem Kaito był już w swoim pokoju a Sayaka gdzieś znikła. Zostałem ja z Naomi.
-Szalony dzień, prawda?-odezwała się pierwsza. Było koło 18.00.
-A żebyś widziała. Żyjesz jakoś ty mój zły omenie?-brązowowłosa się zarumieniła.
-Jakoś... słyszałam że potrafisz leczyć.
-Trochę to dziwne ale tak. A ty? czego się nauczyłaś z Lancerem?
-Na przykład tego jak bardzo chce być obok ciebie...-zarzuciła mi ręce na szyje i przybliżył się. Przycisnęła swoje usta do moich i zamknęła oczy... nie chciałem się odsunąć ale czułem że coś się w niej zmieniło... nie fizycznie, ale inaczej postrzega świat... nie wiem czy to wzrok medyka czy może męska intuicja ale byłem tego pewien.

MIESIĄC PÓŹNIEJ...

Dziewczyna leżała na zimnej podłodze, jej włosy lepiły się od czerwonej cieczy. Ogromna rana widniała na brzuchu i gardle. Kałuża wokół niej robiła się coraz większa. Jacob krzyczał, Danveld go trzymał żeby nie wyrwał się na arenę. Wiele osób krzyczało lub piszczało... wszystkie były przerażone. Dziewczyna jeszcze nie zginęła... leżała... cierpiała... Ostatnimi siłami odwróciła głowę i złapała wzrok szefa... to jedno spojrzenie zastąpiło im tysiące pocałunków... tysiące wyznań... tysiące chwil...
Jej oczy drgały a życie powoli ulatywało...trwało to kilka sekund... i koniec.

poniedziałek, 21 września 2015

Sorka... to przez szkołę

No dobra chciałem przeprosić wszystkich czytających ale rok szkolny się zaczął więc bohaterowie naszej ulubionej mafii siedzą nad książkami... :P
Na razie żadnych rozdziałów nie będzie bo muszę szkołę jakoś ogarnąć... oczywiście nie oznacza to zawieszenia bloga, Broń Boże nie znowu!
Tylko będzie teraz dosyć rzadko cokolwiek do czytania
To w sumie tyle z informacji

***

Z życia wzięte

Ostatnio byłem u kolegi i robiliśmy razem prezentacje w power point (nie wiem jak odmienić ;p) I opiekowaliśmy się jego trzyletnim bratem... i w pewnym momencie ten maluch się mnie pyta:
-Ej Jacob... Wieszołapi?-oczywiście zwrócił się do mnie po imieniu.
-Co?-pytam się bo nie zrozumiałem.
-Wiesz co capi?-mówi wyraźnie.
-No nie wiem...
-Nie wiesz... odpowiem ci. Dupa Capi!

Lałem z tego pół dnia... Mówię że trzylatek wie jak świat działa XD

sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 12. "Płonący wzrok Alexy'ego"

Perspektywa Jacoba

Saru uczył mnie używania płomienia. Siedzieliśmy na podłodze sali treningowej. Musiałem go najpierw wzniecić bez przywoływania Verony. Nie było to łatwe, już nawet miałem go poprosić żeby mnie uderzył ale przypomniałem sobie że muszę wzniecić płomień nie będąc w niebezpieczeństwie.
Ciekawe jak radzą sobie pozostali.


Dawałem radę jakoś rozgrzać pierścień ale nic więcej.
-Tak przy okazji, to gdzie ja zostawiłem pistolety?-przypomniałem sobie że powinienem je mieć ze sobą.
-Nie wiem. Mam nadzieję że jakieś dziecko go nie znajdzie.-odpowiedział niewzruszony wujek.
-Ty a właściwie jak jest z tymi dziećmi?-przypomniałem sobie o nich.-Wiem że miały być dziećmi niektórych pracowników, ale co jeśli by się komuś wygadały? No bo dzieci nie trzymają najlepiej tajemnic.
-Nie zrobią tego. W wieku 5 lat przechodzą specjalny trening... No, trening jak trening bawią się z psychologiem, który używa takiej specjalnej sztuczki. One podświadomie wiedzą że nie mogą nikomu obcemu powiedzieć o mafii. Często się też zdarza, że pytają się rodziców dlaczego im nie wolno o tym mówić. Wtedy wystarczy coś nazmyślać.-Saru mówił to bardzo spokojnie.
-Wow. Rodzic roku.-odpowiedziałem sarkastycznie.
-Nie martw się, to jest bezpieczne, i dla dobra dzieci.
-Szkolicie ich na zabójców od najmłodszych lat!
-Taka była decyzja rodziców.-Saru nie wykazał ani trochę współczucia.
-No ale tak nie można!-krzyknąłem.
Poczułem ciepło na dłoni.
-Twoja Matka zdecydowała trzymać cię z daleka od mafii, ona podjęła inną decyzję.-w jego oczach malował się smutek, pewność siebie i ani krzty litości. A co jeśli wujek wcale nie jest taki miły jak myślałem.
-A może zrobiła tak bo tylko ona tak mogła, jako szef! Nie dajecie im wyboru!-czułem że pierścień zaczyna parzyć. Gęsia skórka pojawiała się w miejscach o jakich nawet nie śniłem.
-Jacob! Myślisz że ktokolwiek pracuje tu bo chce!?-Saru krzyknął wyraźnie zdenerwowany.
Wzdrygnąłem się. Rozluźniłem mięśnie. Spojrzałem na niego.
-Wszyscy robimy to by chronić tych których kochamy-kontynuował.-Każdy z nas ma własny powód ale nikt z nas nie walczy dla uciechy.
Zacisnąłem pięści. Gorąco było nie do wytrzymania.
-Zmieniasz temat.-syknąłem przez zaciśnięte zęby.
-JACOB! CZY TY NIE ROZU-
-NIE! nie rozumiem!-przerwałem mu.-Nic nie rozumiem bo nie chcecie mi wyjaśnić! O co chodzi z moim ojcem! O co chodzi z Danveldem! Co przede mną ukrywacie! Dlaczego Verona wie, że Tato nie ufa Danveldowi!
W tej chwili w głowie usłyszałem głos matki.
"Twój płomień to płomień pokoju, nie zmuszaj go do agresji."
Te same słowa kiedy otrzymałem pierścień na własność.
Agresji...?
Tak, byłem wściekły. Wściekły na Saru, na Danvelda, na Ojca...
Może właśnie o to chodziło... nie dam rady zapanować na płomieniem zmuszając się do tego...
Zerknąłem na rękę. Tak, na pierścieniu była złota poświata. Ale ona parzyła mnie. Wcześniej ogień Verony był przyjemny w dotyku.
Uspokoiłem oddech.
-Jacob...-Szarowłosy wydawał się bezradny.
Wstałem.
Skupiłem myśli na jednym. Próbowałem zapomnieć o mojej złości. Przyłożyłem prawą dłoń do piersi.
-Verona.-powiedziałem to cicho, ale od razu poczułem przyjemne ciepło w całym ciele.
Z pierścienia buchnęła złota smuga z której w płomieniach uformował się lis z trzema ogonami. Stanęła za mną.
Uśmiechnąłem się.
-'Dobrze cię znów widzieć'-pomyślałem.
-'Trochę to trwało, mistrzu'
Odpowiedziałem szczerym uśmiechem.
-Już.-zwróciłem się do Saru.-Sądzę że możemy to zaliczyć.-na całej prawej dłoni płonął złoty płomień.
-Jak ty...
-ŚWIETNIE!-z głośników znowu było słychać blondyna.-CHODŹCIE OBOJE...  TZN. OBY-TROJE DO SEKTORA SZPITALNEGO. JACOB SOBIE POĆWICZY.
-Poćwiczyć?-zapytałem.
-MASZ PACJENTÓW...

Perspektywa Naomi
Od pół godziny Lancer kazał mi skupiać się na tym pierścieniu i wyobrażać sobie swój cel... Jaki idiotyzm...
-Słuchaj Lancer, Tak właściwie dlaczego mamy nosić pierścień na środkowym palcu?
-Możesz też na serdecznym ale będzie o wiele trudniej, szczególnie tak potężny pierścień jak twój.-odpowiedział nawet nie patrząc mi się w oczy.
-Jest jakaś zależność?-zaciekawiło mnie to... Poza tym mogłam się oderwać od ćwiczeń.
-No bo każdy człowiek ma wewnątrz siebie pewien rodzaj energii. Kiedy ta energia zetknie się z pierścieniem osoby o silnej woli są w stanie wzniecić płomień. A środkowy palec łatwiej przewodzi tą energie do pierścienia niż pozostałe. Nie wiemy dlaczego tak jest.-wytłumaczył białowłosy.
-Hmmm...-zamyśliłam się.
-Lepiej skup się na pierścieniu.-odrzekł monotonnie.
-Znowuuu?
-Moglibyśmy robić to w tradycyjny sposób tzn walkę i w momencie największego niebezpieczeństwa sama wznieciłabyś płomień. Ale z racji tego, że jako broń wybrałaś sobie snajperkę. jednym strzałem mnie zabijesz, tak więc zrobimy to w nudny sposób.-to brzmiało jakby miało u mnie wywołać wyrzuty sumienia.
-Mogę wybrać inną broń jeśli chcesz.-zaproponowałam.
-Nie. Wybór musi być twój.-zaprzeczył.
-No dobra, a nie ma innego sposobu?
-Nooo... jest jeden ale nie koniecznie jest łatwiejszy...-Lancer wydawał się niepewny. W sumie to nie wiem dużo o nim. wydawał się aż za bardzo neutralny. Jakby w nic nie wkładał chęci.
-A będzie trzeba siedzieć i się "skupiać"?-zrobiłam ten słynny gest cudzysłowu.
-Trochę. ale mniej niż teraz.
-Wchodzę w to!-krzyknęłam i wstałam z podłogi.-co muszę robić?
-Jesteś pew-
-Jestem!-przerwałam.
-No dobra... Weź swoją broń-podniosłam czarny karabin snajperski który wcześniej oparłam o ścianę, przy której siedzieliśmy. Był ciężki i zimny ale idealnie pasował do moich rąk.
-Niech zgadnę. Muszę się skupiać na broni.-zapytałam z niechęciom.
-Bingo! Szybko łapiesz. Masz skupić na niej całą swoją uwagę i przez cały czas nie otwierać oczu.
-Ok... a co potem?
-Będę chodził wokół ciebie. Kiedy dam ci sygnał masz się obrócić i wycelować karabinem we mnie.-odpowiedział białowłosy spokojnie.
-Ale jak to? tak po prostu?-fuknęłam z nieukrywanym zdziwieniem.
-Nie lekceważ tej próby. Jeśli choć na chwilę pomyślisz o czymkolwiek innym niż twojej broni, nie uda cię się.-Nie wyczytałam z jego głosu jakichkolwiek emocji.
-Tak uważasz? To sprawdźmy!-Zawiesiłam sobie snajperkę paskiem na szyi, odwróciłam się do niego tyłem i zamknęłam oczy.-Zaczynaj!-burknęłam przez ramię.
-A wiesz chociaż jaki sygnał dam?-powiedział z drwiną i chyba powstrzymywał się od śmiechu.
Co za palant z niego!
-M-m-możliwe, że nie wiem...-wyjąkałam.
-Pstryknę palcami, o tak.-ledwo co usłyszałam.
A co jak nie usł- Stop! mam pokazać temu zarozumiałemu idiocie gdzie jego miejsce!
-Zaczynaj!
-Jak sobie życzysz. Zamknij oczy.-Dalej słyszałam odrobinę drwiny.


Stałam z zamkniętymi oczyma i czekałam...
tup... tup... tup... pstryk.
Odwróciłam się na pięcie i podniosłam lufę karabinu.
-Cholera! Oszukujesz!-krzyknęłam!-to już 4 raz z rzędu.
-Nie prawda, nie ruszyłem się ani o centymetr po pstryknięciu palcami.-odpowiedział uśmiechając się.
-Gówno prawda!
-Już ci mówiłem, że to nie takie proste. Musisz skupić całą swoją uwagę na karabinie, a ty słuchasz moich kroków. to tak nie zadziała.
-Jasne jasne. jeszcze raz.-Zamknęłam oczy.
-I pamiętaj musisz mieć przed oczami cel jaki chcesz osiągnąć.-Dodał jeszcze zanim zaczął mnie okrążać.
Cel... jaki ja mogłabym mieć cel? Jestem rozpieszczoną dziewczyną, która dostawała wszystko o co poprosiła rodziców, a teraz? Teraz nawet jestem z Jacobem... no w sumie nigdy o nim nie myślałam w taki sposób ale jakoś tak wyszło... jaki ja mogłabym mieć cel?
Pstryk.
-AAA!-krzyknęłam odskoczyłam i zaczęłam się rozglądać gdzie jest ten białowłosy matoł.
-Tutaj panienko.-powiedział stojąc za mną.
Odwróciłam się i wycelowałam karabinem prosto w jego twarz. Stał dwa metry ode mnie uśmiechając się głupkowato.
-Jeszcze raz tak zrobisz to pociągnę za spust.-warknęłam.
-Masz bardzo melodyjny głos, wiesz?-powiedział nie ruszając się z miejsca. Jego uśmiech zbladł ale nie zniknął. Raczej przybrał przyjazny odcień.
-O czym ty mówisz?-Wypaliłam z nadzieją, że się nie czerwienię.
-Damie z takim głosem nie wypada grozić ludziom.
Co do cholery w niego wstąpiło?
-Nie skupiałaś się ani na karabinie ani na mnie. Chcesz wzniecić ten płomień czy nie?-kontynuował.
Spojrzałam na pierścień. Oczywiście, że chce go wzniecić, nie chcę odstawać od innych...
Dobra, chyba będę najbardziej odstającą nastolatką na świecie, bo zamiast z przyjaciółmi chodzić na miasto to wstąpiłam do mafii ale wiecie o co chodzi.
-Chce wzniecić płomień.-odpowiedziałam spokojnym głosem.-Chce być żywiołowym zabójcą.-spojrzałam mu prosto w oczy.
Na twarzy pojawił mu się uśmiech. Nie uśmiech kpiny czy rozbawienia... jego mina wydawała się bardziej... zadowolona.
-Dobrze.-Lancer brzmiał spokojnie ale czułam jego zadowolenie.-jeszcze raz. Tym razem ci się uda.
Odwróciłam się zamknęłam oczy. Ciemność... Myśl o karabinie...
tup...
Nie! myśl o karabinie... myśl o karabinie.
tup...
Muszę się uspokoić. Jaki jest mój cel. Chcę wzniecić płomień i zostać zabójcą... wspierać moich przyjaciół, być im podporą. Nie słyszę już kroków... działa?
-Sądzę że tak.
Otworzyłam szybko oczy odwracając się w stronę z której dobiegał męski głos. To nie był białowłosego kolosa, głos był za wysoki.
Gdzie ja do cholery jestem? Podłoga była kamienna, naturalna. Wokół leżały porozrzucane pnie drzew. Niektóre połamane inne przypalone a jeszcze inne spleśniałe. Byłam na zewnątrz. Niebo było całe usłane szarymi chmurami. Nie cierpię takiej pogody. Deszcz wisi w powietrzu ale nie pada. wokół nóg gdzieniegdzie były małe kępki trawy. Nic nie widziałam ponad tymi balami drewna. Jakbym znajdowała się na płaszczyźnie której ścianami są pnie. Otaczały mnie z każdej strony. "Dziedziniec" który tworzyły miał kształt koła.
-Troszkę to trwało.-po drugiej stronie placu stała jakaś postać w ręce trzymał kawałek drewna. Był to wysoki brązowowłosy mężczyzna ubrany jak Indianin. Skórę też miał lekko czerwoną a na głowie piuropusz natomiast akcent brytyjski, co nie zmienia faktu, że rozmawiał ze mną po japońsku.
-Kim jesteś?-nie mogłam dojrzeć jego twarzy.-W ogóle to gdzie ja jestem?
-Spokojnie, spokojnie.-Wsadził kawałek drewna do kieszeni. i odwracając się w moją stronę postąpił krok do przodu. Chciałam wycelować w niego karabinem ale coś mnie powstrzymywało... coś jakbym wiedziała, że jest to sojusznik... "sojusznik"? Od kiedy zaczęłam mówić jak jakiś generał na wojnie?-jestem nieco inny niż światło, mrok, woda i wiatr. Nie będę ci prawił zagadek, po prostu wyjaśnię ci o co chodzi.
-Ale ty właśnie prawisz mi zagadki!-Teraz już widziałam jego rysy, Nos miał orli, brwi krzaczaste, usta cienkie, a oczy... oczy były czerwone i w dodatku jakoś tak dziwnie świeciły.
-No dobrze, dobrze. Nie bądź tak, taka niecierpliwa-dlaczego on powtarza?-Nazywam się się Alexy i jestem twoją bestią pierścieńną. Widziałem co robisz tam tam na zewnątrz. Tylko ktoś z tym tym samym darem co ja mógłby w ogóle próbować mnie mnie przebudzić, a już nie wspomnę o sukcesie.
-O jakim darze mówisz?-to powtarzanie zaczęło wkurzać.
-O twoim wzroku.-otworzyłam szerzej oczy, i dojrzałam błysk w tych Alexy'ego.-Może jeszcze tego tego nie nie zauważyłaś ale masz pewną zdolność. Widzisz nieco więcej niż niż inni.
Spuściłam głowę. Tak... już kiedyś coś widziałam... coś dziwnego. To było dawno temu ale pamiętam.
-Czy... czy to znaczy że mogłabym widzieć w człowieku winę?-zdawało mi się że chmury pociemniały.
-Co masz na na myśli?-Pytanie wydawało się szczere ale byłam prawie pena że ten dziwny mężczyzna wie o co mi chodzi.
-Czy mogłabym dojrzeć w człowieku to co kiedyś zrobił... np. widziałabym po dokonanej zbrodni poczucie winny?-głos mi drżał a słowa ledwo przedostawały się przez gardło.
-Owszem... i mogłabyś zobaczyć o wiele wiele więcej.
To pierwsze słowo trafiło mnie jak pocisk. Reszty nie musiałam słuchać.
-Hah... a więc to jednak on... a więc to jednak on ją zabił...-poczułam pieczenie pod powiekami.
Nie! nie mogę teraz płakać.
-Wybacz, nie jestem w stanie cię cię pocieszyć ale mogę Ci teraz teraz pomóc.-na szczęście powstrzymał mnie głos brytyjskiego Indianina.-Jeśli dobrze pamiętam to to przechodzisz teraz próbę.
-Skąd-
-Widziałem...-Alexy mrugnął swoim czerwonym okiem.-pomogę ci przebudzić do pełna swój wzrok. A pote-
-NIE!-przerwałam mu.-NIE CHCĘ TEGO ZASRANEGO WZROKU!!!
-Spokojnie, spokojnie... Musisz nau-
-Nic nie muszę!
-Czy czy nie chciałaś nie odstawać od swoich przyjaciół!-Alexy po raz pierwszy podniósł głos.
Drgnęłam. Już miałam się zapytać skąd to wie ale znałam już odpowiedź. On widział...
-Zgoda.-podniosłam na niego wzrok.-Nauczysz mnie "widzieć" a następnie pokażemy temu białowłosemu kretynowi, nie jesteśmy tacy słabi!
-My?
-No jesteś w moim pierścieniu.-kontynuowałam.-Więc chcąc nie chcąc będziemy działać razem.-mam nadzieję, że się nie zarumieniłam bo i tak już nagle zmieniłam zdanie. Jezu co jest? chyba mam okres...
-Yyy... nie chciałbym bym cię niepokoić panienko ale ja słyszę twoje myśli.-Alexy przerwał moje rozważania.
-CO!? TO ZNA-
-Spokojnie, spokojnie ja tak działam na ludzi... nie mogą nie zmieniać zdania przy przy mnie. więc łatwo przekonuję ludzi.-no. teraz to na pewno się zarumieniłam.-Tak, to to prawda, zarumieniłaś się.
-Przestań!-krzyknęłam.
Alexy zaśmiał się... śmieje się!? Ze mnie!?
-Nie kochana, nie nie z ciebie.-Jezu... to zaczyna "wkur-wkurwiać"...-No dobrze, wróćmy do do ważnych spraw. Będziemy słyszeć swoje myśli na wzajem bo łączy nas nas połączenie duszy. A teraz do rzeczy. Kiedy wyjdziesz stąd wzniecisz płomień bez wzywania mnie. Poczujesz takie mrowienie. Ale płomień złamie okowy które trzymają twój wzrok w ryzach. a wtedy już sobie sama poradzisz.
-Jesteś pewny?-troszkę... ten plan wydaje się taki troszkę skąpy.
-Nie jest skąpy, skąpy. Uwierz mi. Dar widzenia który posiadamy nie jest taki tandetny.-Alexy lekko wykrzywił kąciki ust.
-Ok. Jak się stąd wydostać? tzn. nie żeby mi się tu nie podobało ale mamy tyłek frajera do skopania.
-Po po prostu zamknij oczy.
Zamknęłam. Poczułam jakby ktoś mnie podrzucił a następnie węzeł w żołądku. Chwilę później poczułam już grunt pod nogami. i słyszałam kroki Lancera. Czyżby czas się zatrzymał kiedy rozmawiałam z Alexym  bo snem to na pewno nie było. Chwila... mrowienie? Tak. Na prawej ręce i na oczach... ale... ja widzę.
Widzę i to 360 stopni wokół siebie... z zamkniętymi oczyma widzę go, robi małe kroki za moimi plecami. Nie wiem jak to wytłumaczyć ale to wygląda jakbym widziała również ciepło... Jak jakiś radar.
tup... tup... tup...
Przygotuj się białowłosy dupku.
tup... pstryk.
Odwróciłam się szybko na pięcie podnosząc jednocześnie karabin. Dalej miałam zamknięte oczy, nie musiałam ich otwierać. Przyjemne ciepło gromadziło się na prawej dłoni i pod powiekami. "Widząc" jego zaskoczoną twarz wiedziałam że mi się udało. Ciekawe jak bardzo mogę tym wzrokiem operować. Skupiłam się... Tak. udało się. Widzę wszystko z perspektywy trzeciej osoby. Widzę zaskoczonego Lancera, widzę siebie uśmiechniętą z płonącymi czerwonym migoczącym ogniem oczyma. Dobra dosyć tego przedstawienia. Powoli otworzyłam oczy. Płomień przyjemnie połaskotał mnie po skórze.
-Widzisz... nie jestem taka bezużyteczna.-wyrwałam go z osłupienia.
-Nie... to niemożliwe... bez bestii? Nie... to zły znak...-słowa grzęzły mu w gardle.
-Co jest...? Wszystko w porządku?-wyglądał jakby się miał przewrócić.
-Zły znak... nie będzie happy endu.