czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 11. "Neko i jego koty"

Dobra, no więc nie było mnie tu już chyba z miesiąc. Ale 2 osoby bardzo dosadnie poinformowały mnie, że czas abym wrócił. Jest rozdział i trochę zmienione postacie. Ale oczywiście nie musicie się tymi obrazkami i opisami sugerować. ważne jest własne wyobrażenie.
Tak więc... Miłego czytania :)
~<*>~

Perspektywa Jacoba

Tak!  Udało się! Na pierścieniu płonął płomień. Taki sam jak na ceremonii przekazania pierścieni! Ten żółto pomarańczowy kolor. No... nie na pierścieniu ale na całej dłoni i na pistoletach.
Spojrzałem przed siebie. Wujek stał trochę dalej ode mnie niż się spodziewałem. Patrzył na mnie z lekkim strachem. Przez chwilę się w siebie wpatrywaliśmy.
Jakiś miękki materiał musnął mnie po łydce. Wystraszony spojrzałem tam. Jaki szok. Obok mnie siedział lis. Jasno rudy o miękkiej gęstej sierści lis z trema ogonami. Na jego łapach iskrzyła się pomarańczowa poświata.
-Co?-zapytałem.
-'Witam mistrzu.'-odezwał się wesoły kobiecy głos w mojej głowie.-'Nareszcie mnie wezwałeś. Cieszę się że mogę być pomocna.'-lis uśmiechnął się pokazując lśniące, białe kły.
-Ty jesteś... Veroną?
-'Tak. Coś nie tak mistrzu?'-lisica nie poruszała ustami więc byłem pewny że głos wydobywa się z mojej głowy
-Yyy... no bo wiesz ... nie byłaś przypadkiem kobietą?
-'Co za seksizm!?!?'-usłyszałem oburzony kobiecy głos a lis zmienił wyraz twarzy... to znaczy pyska na "fochnięty"
-Nie, nie o to mi chodziło-kątem oka spoglądałem na zdziwionego Saru.-Tylko... jesteś lisem... chyba.
-'No bo to jest moja postać poza pierścieniem.'
-Ekhem.-odchrząknął wujek.-Jeszcze nie skończyliśmy pojedynku.
-To nie był pojedynek! Ty mnie po prostu masakrowałeś.
-2 rzeczy. Po pierwsze teraz ty też możesz używać płomienia...-zerknąłem na swoje żółto płonące dłonie.-a po drugie, nie wiem czy ci mówiono ale płomień światła to płomień spokoju. Więc spójrz w lustro i zobaczysz że możesz dalej walczyć.-Prawa ręka automatycznie powędrowała powędrowała do twarzy. Ogień na niej przygasł i zamienił się w poświatę. Dotknąłem. Szok. Ani jednego zadrapania, ani jednego poparzenia czy obicia.
-A...a...ale jak to?
-Każdy płomień ma swoje właściwości. Płomień światła to płomień spokoju, ma on właściwości lecznicze, a im silniejszy tym gorsze rzeczy potrafi wyleczyć, ale nie tylko, twoim płomieniem można zrównać sobie czyiś gniew jak i go wzniecić. Dlatego płomień światła jest rzadki i dziedziczny. W takim razie gotowy na dalszą walkę?
Podniosłem wzrok, przestałem obmacywać się i stanąłem w gotowości. Chwyciłem za pistolety i wycelowałem w wujka. Teraz kiedy zobaczyłem co potrafi mój płomień nie bałem się. To znaczy byłem cały popodrapany i opażony, teraz jestem cały. Nie bałem się ani o siebie ani o Saru. Jezu co ja gadam, nie boje się krzywdzić bo wiem że mogę leczyć? Co ze mną nie tak?
Mimo że sam siebie przerażałem nie opuszczałem broni palnej, nie chciałem strzelać ale chciałem się bronić. Czułem wewnętrzne rozerwanie.
-Jeśli już skończyliście to zapraszam na taras nadzorowania.-odezwał się Danveld z głośników.
Saru spojrzał w tamtą stronę z lekkim rozczarowaniem a potem zwrócił się do mnie.
-Chyba już czas na nas.

Po krótkim przemarszu przez oświetlone korytarze i klatki schodowe weszliśmy z wujkiem do pomieszczenia o białych ścianach, podłogi z niebieskiej płytki i masą ekranów i komputerów. Dopiero teraz zauważyłem, że Verona cały czas za mną idzie. Spojrzałem na nią pytająco.
-'Ah spokojnie mistrzu, kiedy coś  pomyślisz wystarczająco "głośno" to cię usłyszę-odezwała się nie poruszając ustami.-inni mnie nie słyszą, bo łączy nas specjalne połączenie duszy.'
-'Połączenie duszy?'-pomyślałem.
-'Tak to się nazywa... Ale nie ważne chyba coś od ciebie chcą'-lisica wskazała skinieniem pyska na Danvelda i Saru zwróconych do mnie.
-No więc? Doczekam się odpowiedzi?-zapytał blondyn.
-Yyyy... co?-co tu się właściwie wydarzyło?
-Słuchałeś ty mnie w ogóle?
-Niekoniecznie...
Danveld westchną i przyłożył dłoń do czoła jakby się załamał.
-Czy potrafisz ją przywoływać czynnie?-wskazał palcem na zwierzę obok mnie.
Verona wyprostowała się i nadstawiła uszu.
-'Słucham? Ja mam imię!'
-Ona ma imię.-powtórzyłem na głos.
-Dobra nieważne. Potrafisz czy nie?
Spojrzałem na lisice i pomyślałem tylko 2 słowa 'nie wiem...'
-'Chodzi mu o to czy jesteś w stanie mnie przyzwać od tak. Kiedy nie jesteś w niebezpieczeństwie.'
-'Ok... to nie zmienia faktu że nie wiem.'-odpowiedziałem w myślach.
-'Oczywiście, że potrafisz. Pokażemy temu zarozumiałemu garniakowi na co cię stać.'
-'Chwila-kucnąłem zwracając się do mojej rozmówczyni.-znamy się od 5 minut a ty już chcesz bronić mojego honoru?'
-'Oczywiście, poza tym ja znałam cię odkąd dotknąłeś pierścienia. A już całkiem z innej beczki jest fakt że trzymasz w kieszeni sygnet harmonii. Ukrywasz go przed nim.'-wskazała na Danvelda.
Wzdrygnąłem się kiedy to powiedziała.
-'Skąd to...'
-'Nie mamy teraz czasu na to, oni ci powiedzą dlaczego. A teraz wrócę do pierścienia a ty mnie wezwiesz żeby pokazać tym niedowiarkom na co nas stać.
-'yyy no dobra... no to... wracaj?
-'Ty się mnie pytasz?'
-'Tak.'
Verona westchnęła.
-'Wracam.'-lisica zaświeciła pomarańczowo-złotą poświatą i rozpływając się w płomieniach powróciła do pierścienia.
-Hmm ciekawie to wygląda.-odezwałem się na głos.-Dobra, Verona kazała mi wam powiedzieć że potrafię ją wzywać czynnie.
-Więc ona to stwierdziła? Dobra udowodnij.
Już chciałem coś mu powiedzieć ale zorientowałem się, że jestem w potrzasku. Nie umiem wzywać Verony. Dobra mam dwie opcje: albo mu powiem że nie umiem i wyjdę na przygłupa albo sprubuję, nie wyjdzie mi i wyjdę na przygłupa z wolą walki...
W sumie wola walki jest cenioną cechą...
Wyciągnąłem przed siebie prawą dłoń, skupiłem na pierścieniu wszystkie myśli. Próbowałem wyobrazić sobie to uczucie, którego doświadczyłem za pierwszym razem. To ciepło rozchodzące się po moim ciele, znikający ból...
Dreszcze przeszedł mi po palcach.
Skupiłem się bardziej na cieple.
Moja dłoń zaświeciła.
Więcej...
-Verona!
.
.
.
.
.
..
...
Mógłbym przysiąc że usłyszałem takie małe pierdnięcie.
-Yyym ktoś to wyjaśni?-zapytałem.
-Chyba trzeba jeszcze trochę treningu.-westchnął Saru i spuścił wzrok.
-Trzeba ich szybko nauczyć Zawierzenia.
-Zawierzenie? Nie przesadzasz trochę?
-Nie przesadzam?!-krzyknął oburzony Danveld.-Został nam miesiąc a ty się pytasz czy nie przesadzam?
-Miesiąc na co?-wtrąciłem nie pewnie.
-Na trening!!!-wrzasnął Vertlich.-Los całej mafii będzie za niedługo w waszych rękach! Musicie być najle...
-Dobrze, już dobrze!-przerwał mu Saru.-Przegotuje go do testu ale nie zgodzę się jeśli nie dostaną wcześniej tygodnia na trening i odpoczynek.
-Nie zgodzisz się? A co to ma znaczyć?-znowu czułem od Danvelda tą aure ale nie wzniecił płomienia... boje się.-Znaj swoje miejsce Saru! Co ty masz, że chciałbyś mi nie pozwolić!
-Szlachetną krew i stronnictwo Garena.-odpowiedział spokojnie wujek, ale zrobił to w taki sposób... taki jakby stał przed królem którego strąca z tronu.
Na imię mojego ojca w pomieszczeniu zapanowała dziwna cisza... nie niezręczna... bardziej jak cisza z przerażenia. Również kilka pracowników stojących przy ekranach i komputerach zamilkło spoglądając na nas.
-Cholerne bractwo...-mruknął blondyn.-Dostaną tydzień odpoczynku a teraz wracajcie na sale i naucz go używać płomienia, tylko teraz na poważnie.-mówiąc to odwrócił się od nas i podszedł do jakiegoś nowoczesnego komputera.
-Chodź-szepnął mi do ucha szarowłosy.
Wujek zaprowadził mnie do hali treningowej.
-O co w tym wszystkim chodziło?-zapytałem kiedy już byliśmy w środku. Byłem bardzo spokojny. Nie patrzyłem się mojemu rozmówcy w oczy.
-To bardzo skomplikowane... ale obiecuje że już wkrótce wszystko ci wyjaśnię.

Perspektywa Neko
Idziemy już jakiś czas. Kure nie odzywa się zbyt wiele. W sumie to ja też nie... Raz kozie śmierć.
-A więc...-zacząłem niepewnie.-Nazywasz się Kure, tak?
-Przydomek.
-Aaaa mogę poznać twoje imię?
-Nie.
Zapanowała cisza którą przerywał tylko stukot obcasów Czarnowłosej. Zawsze zastanawiało mnie jak kobiety mogą tak zapierdzielać w tych butach.
-Mogę się dowiedzieć dlaczego nie mogę wiedzieć?
-Nie.
-Dobra nie to nie...
Przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie. Po krótkim przemarszu weszliśmy na sale treningową widziałem ją już wcześniej kiedy Danveld Dał mi i Naomi "wstępne nauczanie"... Cóż w sumie to było to tylko wytłumaczenie kilku spraw np. jak właściwie działa płomień i czym/kim są bestie pierścienne. Nie wiem dlaczego akurat nam.
-Dobra, przejdźmy od razu do rzeczy.-Zaczęła oschłym kobiecym głosem Kure.-Mam cię nauczyć władania bronią i używania płomienia.
-Wiem. Danveld mi wytłumaczył.
-No to świetnie.-wskazała na stół z broniami różnego rodzaju... od palnej przez białe aż po maczugi z drewna. Stół był długi na około 9 metrów.-wybierz broń i zaczynamy.
-O tym Danveld też mi powiedział... podjąłem już decyzję, będę walczył w ręcz.
-Hmmm stary blondyn mnie wyprzedzi...-zamyśliła się.-Dobra no w każdym bądź razie powinieneś wiedzieć że z pomocą płomienia jesteś w stanie z najsłabszej broni zrobić zabójczą machinę. Zważając na to wybór walki wręcz nie jest taki głupi...-zapadła cisza, Kure zrobiła taką minę jakby chciała obmyślić strategię.-Mam dla ciebie propozycję,-podeszła do "szwedzkiego stołu", poszperała tam i wyciągnęła parę rękawiczek bez palców. Podała mi je. Były skórzane, całe czarne pomijając wnętrze "dłoni" które było czerwone.-Załóż je.
Zrobiłem tak. Pasowały jak ulał i były wygodne.
-Po co mi one?-zapytałem ale szczerze mówiąc nie miałem zamiaru ich oddać.
-Przydadzą się... Gdzie masz pierścień?
-Już.-wyciągnąłem go z kieszeni. Nie lubiłem go nosić. Nie wiem dlaczego.
-Dobra, nie będziemy się cackać! Aby wzniecić płomień musisz się z całych sił skoncentrować na pierścieniu. Każdemu najlepiej to idzie kiedy ma podwyższoną adrenalinę.
-To znaczy?
Kure uśmiechnęła się złowieszczo i  wyciągnęła z ukrytej pochwy na plecach strzelbę wyglądającą groźnie.

-To znaczy że wolno mi cię skrzywdzić.-Jej twarz mówiła sama za siebie, wątpię żeby to się mogło dobrze skończyć.


~<*>~

Ni wiem jak wy ale ja mam na razie kobiet dosyć... Szczególne takich jak Kure. Postrzeliła mnie 2 razy w nogę i raz w lewe ramię. Żyję tylko dlatego że była to specjalna amunicja do ćwiczeń. Rana była bardzo mała ale bolała jak cholera. Czas na swobodny ruch miałem wyłącznie kiedy Szarooka przeładowywała.
-Kurde! o co ci chodzi?-krzyknąłem do Pierścienia po tym jak przewróciłem jeden stół z broniami i się za nim schowałem. Kazała mi się na nim skupić. Jak?...-cholera.-Strzały ustały. Podniosłem głowę do góry.
Poczułem świst powietrza i mocne uderzenie w policzek.
Prawdopodobnie złamano mi szczękę. Kiedy już się otrząsnąłem i odsunąłem na bezpieczną odległość spojrzałem na napastnika. To Kure przygrzmociła mi kolbą swojej strzelby... Wyplułem trochę krwi z ust i wstałem.
-Takiś słaby? może musisz zobaczyć jak to się robi?
Wyjęła z kieszeni mały pierścień, wyglądał jak zaręczynowy. Miał złotą obręcz i malutki czarny klejnot.
Prawą ręką mocniej chwyciła strzelbę i w momencie wznieciła na klejnocie czarny płomień. Nie tak jaki miał Danveld... inny tak na prawdę czarny...
-Dark field fire...-szepnęła.
Wokół niej powietrze pociemniało a podłoga przy nogach zapłonęła. Zrobiła krok do przodu a płomienie popełzły za nią.
-Skup się!-krzyknęła.-Co chcesz osiągnąć!
Osiągnąć... mam coś takiego...?
Dlaczego miałbym mieć?
-Skoncentruj się na pierścieniu i pomyśl o swoim celu!
Cel...?
-Pfff gdyby to było takie łatwe już dawno bym spoczął na laurach.
-Uważasz, że kiedykolwiek było lub będzie łatwo? Musisz z całych sił chcieć osiągnąć swój cel. Jak widać jesteś za słaby.
-Za słaby, mówisz? Cóż mi się wydaje że ta twoja metoda jest dupna, bo moim celem jest wzniecenie płomienia!
Zapadła cisza.
Płomienie syczały u stóp kobiety.
-Podobasz mi się chłopcze.
-Słucham?-to zabrzmiało dziwnie.
-Lubię osoby które są pewne siebie, ponieważ mogę im udowodnić że się mylą.-uśmiechnęła się ponuro.-Pokaż mi jak bardzo chcesz osiągnąć swój cel.
Ta kobieta jest szalona. Zaszarżowała. Biegła w moją stronę a wokół niej płomienie ciemności. Na szczęście nie strzelała. Chyba chciała użyć strzelby jak maczugi bo pokryła ją warstwą czarnego ognia. Była jakieś 4 metry ode mnie i cały czas się zbliżała. Myśli szalały mi w głowie jak burza. Mój cel... wzniecenie płomienia...
Nie to nie to...
3 metry.
To co wtedy widziałem...
Ta trójka...
2 metry.
Ci którzy pobili i okradli tego chłopca a ja nic nie mogłem zrobić tylko patrzeć.
Ja nie chce tego płomienia...
1 metr.
Ja chcę...
Nagle poczułem uczucie jak bym spadał w przepaść. Ucisk w żołądku, zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie mogłem się ruszyć.

Kiedy to uczucie ustało mogłem otworzyć oczy.
Byłem w ciemnej uliczce, pełnej grafiti. Za mną była jakaś ulica, a przede mną kilka kontenerów i blach. Uliczka zakończona była siatką z drutu. Panowała noc. Coś powstrzymywało mnie od odwrócenia się do ulicy. Jakbym podświadomie wiedział, że to czego szukam jest tam z przodu.
Przez chwilę było cicho.
-Powiedz nam... powiedz czego pragniesz?-rozległy się jakieś głosy. nie wiem ile ich było, może 7-8.
-Czego pragnę?
-Jaki jest twój cel?
-Cel...
-Powiedziałeś, że nie chcesz płomienia... więc czego chcesz.
Nie wiedziałem czy to wszystko jest prawdziwe. W końcu jeszcze kilka dni temu byłem zwykłym uczniem a teraz? Jestem w mafii, walczę z dziwnymi kobietami, a co najgorsze przegrywam z nimi.
-Chcę zdobyć Siłę... aby móc sprzeciwiać się tym złym.-nie byłem przekonany czy to zabrzmiało tak jakbym chciał.
-Dobrze... Damy ci siłę. Teraz skup się i wykrzycz nasze imiona.
Świat zawirował, znowu pociemniało. Wiedziałem, kiedy teraz otworze oczy będzie przede mną Kure zamierzająca mnie zabić. Nie wiem co mam zrobić. W głowie miałem tylko jedno słowo.
Otworzyłem oczy, Zamachnąłem się lewą ręką.
-Kleotron!!!
Chwyciłem Kure z nadgarstek. Na mojej lewej dłoni była biała poświata. Wokół naszej dwójki zaczął wiać wiatr. Wyglądało na to że czarne płomienia Kure zostały rozwiane. Malały aż w końcu zniknęły. Szybko spojrzałem na prawą rękę. Na niej były białe płomienie od których rozchodziły się iskierki. A co ważniejsze pierścień był otwarty, tak samo jak Danvelda. Skupiłem się na iskrach. Jakby na rozkaz z obydwu rąk buchnęły niebieskie błyskawice. Kure rażona nimi wypuściła broń i pisnęła.
-Wszystko w porządku?-puściłem ją a ona się odsunęła.
Ale Latający wokół mnie pioruny dalej szalały. Aż w końcu skupiły się w pięciu miejscach. Następnie z moich rąk wypłynęło coś jakby biała mgła. Taka półprzeźroczysta ale jednak widzialna.
Wpłynęła w te skupiska iskier.
-Co do...
Im bliżej mgła była błyskawic tym bardziej wyrazista się stawała.
Po kilku sekundach przewracania się i plątania elektryczne kosmyki uspokoiły się a wokół mnie stało 5 kotów o ciałach jakby ze światła.
-'Wezwałeś nas Kaito'-Odezwały się 5 głosy. Brzmiały jakby w mojej głowy.
-Tyyy... tzn wyyy jesteście moją bestią?-zapytałem na głos.
-'Tak'-odrzekły koty radośnie.
-Chyba cię nie doceniłam.-odezwała się Kure. Wyglądała na zmęczoną.
-Ej, nic ci nie jest?
-Nie to tylko małe...
Nie dokończyła.
Padła na ziemię.

2 komentarze:

  1. O.O *wyszczerza się :D* Końcówka super, hahah.
    Hmmh, musiałam se trochę przypomnieć poprzednią akcję, bo faktycznie dawno nie było rozdziału, ale po przypomnieniu se na wyrywki rozdziału 9. i całego... albo większości...? ^.^'... 10. już sobie dość przypomniałam, więc no.... Noo, dobra, a wracając do tego, widzę, że akcja dalej się rozkręca. Jestem ciekawa, jak to się dalej potoczy. I jak pójdzie reszcie. Nie mogę się doczekać, żeby się tego dowiedzieć. ;p I dlatego życzę Ci MEEEGAAA WENY, dużo CHĘCI i sporo CZASU. Mam nadzieję, że się przydadzą. ;) ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P. S. Gomenasaigozaimasu za to, że dopiero po takim czasie skomentowałam ten rozdział.. :(

      Usuń