Bo dzięki wam osiągnąłem CAŁE 3000 WEJŚĆ :D !!!
A tutaj zamieszczam takie opowiadanko na które miałem ochotę i jeśli będą dobre krytyki może zrobię osobnego bloga na to... Pożyjemy zobaczymy.
***
Trupy i Lilie
Dzień pierwszy – Początek łowów
Czułem
jak jego ręka przebija mi skórę na plecach…
Ostry ból przeszywał każdy centymetr mojego ciała...
-Proszę wybrać panie Turner.-ręka zakuta w żelazną rękawicę przeszyła na wylot moje ciało. Palce Kruka wystawały z mojego krwawiącego brzucha.
Ostatnimi siłami podniosłem rękę i zakrwawionym palcem wskazałem na czarnowłosą piękność…
Ostry ból przeszywał każdy centymetr mojego ciała...
-Proszę wybrać panie Turner.-ręka zakuta w żelazną rękawicę przeszyła na wylot moje ciało. Palce Kruka wystawały z mojego krwawiącego brzucha.
Ostatnimi siłami podniosłem rękę i zakrwawionym palcem wskazałem na czarnowłosą piękność…
4 dni wcześniej
Z głębokiego snu wyrwał
mnie, znienawidzony przez wszystkich zdrowych psychicznie ludzi, dźwięk
budzika. Po otworzeniu oczu ujrzałem swój jasno szary sufit. Niechętnie
przeniosłem wzrok na elektroniczne narzędzie tortur, na którym jarzyła się
czerwona godzina siódma trzydzieści pięć. O ósmej zaczynały się moje zajęcia.
Powoli zsunąłem się z łóżka i skierowałem się w stronę łazienki. Wchodząc do
niej spoglądnąłem w lustro zobaczyłem swoją niewyspaną twarz. Miałem ją chudą i
lekko wydłużoną, na nosie miałem malutki garb, usta cienkie, natomiast oczy
zielone z niebieską obwódką. Po załatwieniu się i umyciu zębów i twarzy wziąłem
się za układanie brązowej czupryny. Wróciwszy do swojego pokoju wyciągnąłem z
szafy szary podkoszulek z biało czarnym wzorem, ciemnozieloną bluzę, brązowe
dżinsy z wieloma kieszeniami i bieliznę. Po ubraniu się chwyciłem za wczoraj
spakowany plecak i zacząłem się kierować do drzwi.
-Wychodzę!-powiedziałem trochę głośniejszym głosem niż zwykle.
-Mhmmm…-burknęła moja półśpiąca mama.
Wyszedłem zamykając po cichu za sobą drzwi. Jej to dobrze, ma urlop ja muszę do szkoły iść. Wyszedłem z bloku mieszkalnego i zacząłem się kierować w stronę mojego liceum. Jest koniec lutego, było podejrzanie ciepło. Przed moim blokiem był plac zabaw dla dzieci a wokół niego posadzone drzewa. Ładnie było to urządzone.
-Hej Andrew!-dobiegł mnie znajomy głos młodej kobiety.
To właśnie moje imię Andrew Turner, mam 17 lat i chodzę do liceum na obrzeżach Los Angeles, drugi rok. Odwróciłem się.
-O, cześć Jen.-powiedziałem kiedy kobieta dobiegła do mnie zdyszana.
Jen Stones była pielęgniarką w naszym liceum. Blondwłosa bardzo ładna dwudziestodwulatka jak widać była spóźniona.
-Gdzie cię tak diabli niosą?-zapytałem.
-Jestem spóźniona! Już jest wpół do dziewiątej!-zerknęła na zegarek na nadgarstku.
-Wiesz… nie do końca…
-Nie mamy czasu ma gadanie! Szyb… czekaj, jak to nie do końca?
-Jest za piętnaście ósma, musisz przestawić zegarek.
-Niemożliwe! Udowodnij!
Wyciągnąłem telefon i wskazałem na godzinę.
-Jezu a ja się tak śpieszyłam…-westchnęła.
-Mówi się trudno, idziemy?
-Jasne.-powiedziała już weselej.
Ja i Jen za dzieciństwa byliśmy przyjaciółmi dlatego mimo różnicy wiekowej rozmawialiśmy jak równy z równym.
Po spokojnym spacerze ulicami i uliczkami miasta dotarliśmy do głównego budynku szkoły pod którym powoli zbierali się uczniowie.
-Dobra ja już pójdę do swojego gabinetu, bo znowu będą mnie podejrzewać o aferę z tobą.-uśmiechnęła się ironicznie.-powodzenia na lekcjach.
-Dzięki, tobie też.
Pomachała mi i poszła w swoją stronę. Ja też już zacząłem kierować się w stronę swojej sali lekcyjnej. Miałem jako pierwsze geografię. Nie to, że jej nie lubię ale nasz profesor jest do bani. Powoli przemieszczałem się korytarzem wśród studentów zmierzających w różne strony. Korytarz był średnich rozmiarów a po bokach stały rzędy szafek uczniowskich. Poruszałem się jednostajnym monotonnym krokiem nie myśląc o niczym. Przestałem uważać na to co się wokół mnie działo…
Nagle jednak zwolniłem, nie mam pojęcia dlaczego. Cały obraz wokół mnie również. Wszystko co widziałem zaczęło tracić kolor. Coraz bardziej zwalniałem aż w końcu stanąłem. Nie mogłem się ruszyć a utknąłem w momencie kiedy zacząłem robić krok. Nie mogłem ruszać ciałem, oczami a nawet oddychać. Nie wiem co się stało, czy to koniec świata, a może to tak wygląda śmierć… Przygotowałem się już na najgorsze a tu nagle pode mną rozwarła się jakaś czarna przestrzeń, szeroka na około 4 metry. Okrągła czarna przepaść pojawiła się znikąd i wszystko co było na niej zniknęło. Wszystko… oprócz mnie. Ja unosiłem się nad dziurą.
Co do cholery się tu dzieje? Dlaczego to ja muszę być przy czymś takim?
Nagle coś się stało… moje mięśnie… rozluźniły się.
Łapczywie złapałem oddech. Jednakże każda przyczyna ma swój skutek. Tutaj przyczyną była możliwość oddychania a skutkiem-ruch.
Moje ciało zaczęło spadać, prosto w otchłań. Lecę w czarną otchłań, próbuje krzyczeć ale moje gardło nie działa tak jak powinno.
Powietrze ocierające się o spadające ciało zamiast stawać się silniejsze z każdą chwilą, słabło. Osłabło tak bardzo, że nie czułem już, że spadam. Mimo to instynkt wiedział lepiej. Opór powietrza całkiem ustał. Czułem się jak w próżni.
Czerń…
Nic nie czułem…
Czerń…
Nic nie chciałem…
Czerń…
Nic nie widziałem...
Nic… tylko ta senność.
Ocknąłem się. Zacząłem oddychać jakbym przed chwilą wypłyną spod wody. Spojrzałem przed siebie obraz był zamazany ale widziałem jasne barwy. Przetarłem parę razy oczy zanim nie widziałem ostro. Znajdowałem się w jakiejś średniowiecznej sali sądowej, stałem w mównicy, byłem ubrany w ciuchy przeciętnego średniowiecznego chłopa czy też rolnika. Jednakże nie byłem sam. 16 mównic sądowych stało w kręgu a w nich tak samo ubrani ludzie jak ja i równie ciężko oddychający. Rozglądnąłem się, parę z nich kojarzyłem z widzenia. Ale co do cholery się przed chwilą wydarzyło, skąd się tu wziąłem? Może to sen? Ale jak? Już wiem, musiałem zemdleć na korytarzu a to jest urojeniem!
Położyłem ręce na blacie mównicy i jeszcze raz przyglądnąłem się scenerii wokół mnie. Nie… to nie jest sen, to zbyt realistyczne…
Ale co to w takim razie jest?
Mogłem już zwyczajnie oddychać i trzeźwo myśleć. Zacząłem analizować sytuację.
Moje szybkie przemyślenia zostały przerwane przez głos bardzo aroganckiego mężczyzny.
-Witam was moi uczestnicy!-spojrzałem przed siebie, wewnątrz kręgu mównic stał jakiś mężczyzna we fioletowym płaszczu. Zakrywał on niemal całe jego cało pomijając nogi i część dłoni. On również miał średniowieczne spodnie a na dłoniach miał żelazne rękawice.-Wybaczcie za wszelkie niedogodności przy podróży.
-Co to do cholery jest!?-wrzasnął Brandon, który stał w kazalnicy niedaleko mnie. Był on kapitanem drużyny siatkarskiej w naszym liceum. Był bardzo umięśnionym brunetem. Włosy miał krótkie i zawsze postawione w jeżyka. Nos miał duży i mocno zgarbiony, oczy brązowe.
-Proszę nie krzyczeć panie Warner.-spokojnie odpowiedział ten w płaszczu.-Już wszystko tłumaczę…
W sali momentalnie zaczęły się przekrzykiwania, przekleństwa i inne, zwięźlej mówiąc jazgot nie do zniesienia. Zauważyłem że mniej więcej na przeciwko mnie stał ubrany w brązowy profesorski płaszcz jeden z nauczycieli. Oprócz mnie chyba tylko on nie krzyczał.
Płaszcz pstryknął palcami i każdy choćby najmniejszy dźwięk ucichł. Tak jakby nas wyciszył.
-Mówiłem nie krzyczeć.-powiedział spokojnie.-Już wam tłumaczę. A więc tak, ja jestem tutaj gospodarzem i możecie mi mówić Kruk. A wy jesteście uczestnikami gry.-ktoś chciał coś powiedzieć ale wyglądał tak jakby nie mógł złapać oddechu.-Proszę nie przeszkadzać. Zostaliście przeze mnie wybrani do zagrania w grę gdzie stawką jest życie. Otóż teraz wytłumaczę wam zasady. Jesteśmy średniowiecznym Transylwańskim społeczeństwem, a powinniście wiedzieć że w Transylwanii były różne wierzenia. My jednakże podarujemy sobie wampiry. Każdemu z was zostanie przydzielona rola. A będziecie podzieleni na dwie frakcje. Czworo z was będzie wilkołakami, których celem jest zabicie swoich wrogów. No i druga frakcja ludzie których celem jest poprzez sąd zabicie wilkołaków. No to teraz praktyka.-pstryknął palcami.
Nagle przede mną ni stąd ni zowąd pojawiła się karteczka złożona na cztery części.
-Proszę niech każdy zaglądnie do środka.
Wszyscy jak na zawołanie wzięli kawałki papieru do ręki i rozłożyli je. Nie były duże, około dziesięciocentymetrowe kwadraty. Na mojej był narysowany malutki łuk i strzała.
-Dobra więc teraz tak, jeśli na waszej karteczce jest literka „N” znaczy to że jesteście ludźmi natomiast „W” oznacza wilkołaka. Jednakże są jeszcze inne osobistości. Pentagram oznacza Wiedźmę, Oko-Wyrocznie, Serce i czyjeś imię to zakochani, oraz łuk i strzała to łowca. Nareszcie dobrnęliśmy do tego momentu.-jego twarz była skryta, ale jestem pewny, że właśnie się uśmiechnął-Gra polega na tym że codziennie wieczorem o ósmej będę was tutaj zwoływać i zaczniemy sąd. Wilkołaki wybiorą sobie ofiarę i ta osoba odpadnie, chyba że ludzie na sądzie uznają kogoś za winnego i jeśli ta osoba będzie wilkołakiem to nie ofiara odpadnie z gry tylko on. Wiem że brzmi to skomplikowanie ale dacie sobie radę. Wilkołaki za „dnia” są zwykłymi ludźmi więc mogą barć udział w sądach a co za tym idzie mogą pozbyć się jednego dnia nawet dwóch osób. Pozostałe postacie też biorą udział w sądach-znowu ktoś próbował przerwać ale dalej nie mieliśmy głosu.-Teraz reszta postaci. Pentagram czyli wiedźma może sobie wybrać frakcję której chce pomóc, każdej „nocy” może zabić jedną osobę z frakcji przeciwnej lub uzdrowić jedną ze swojej. Ma jednak pewien limit, każde z zaklęć może rzucić tylko trzy razy. Oko zwane wyrocznią każdej nocy może za pomocą swoich czarów sprawdzić tożsamość jednej osoby. Ach bo ja tego nie powiedziałem, nikt oprócz was nie powinien znać waszej roli. Te karteczki będziecie mieli też w waszym świecie i na nich jest zapisana wasza tożsamość w grze. Będziecie musieli je dobrze ukryć bo jeśli ktoś je znajdzie ma was w garści. A jeśli ktoś pomyślał o ich zniszczeniu to… nie próbujcie, może to się dla was źle skończyć. Ale teraz wróćmy do innych postaci. Zakochani. Czyli dwójka ludzi którzy grają przeciwko całej reszcie. Jeśli jedno z nich zginie to zginie i drugie. A łowca, w momencie śmierci może wskazać jedną osobę, jeśli jest to osoba z przeciwnej frakcji ona ginie a łowca może przeżyć. No i wyrocznia jest po stronie ludzi a łowca ma wolny wybór. Teraz ważniejsze sprawy. Musicie w waszym świecie prowadzić śledztwo żeby dowiedzieć się kto jest kim. Jednak nie zawsze trzeba znać tożsamość, można ją odgadnąć, gdyż zostały one dopasowane do waszych charakterów. Radzę zachowywać się inaczej niż zwykle. Wszystkie chwyty dozwolone żeby dowiedzieć się o tożsamości przeciwnika. Wszystkie oprócz jednego. Jeśli zabijecie kogoś tam u was to tutaj czeka was coś dużo gorszego od śmierci. Wieczne tortury. Jakieś pytania?
Podniosłem rękę.
-Proszę-pstryknął palcami.
-Więc jeśli ktoś „odpadnie” z gry oznacza to że…?-byłem jakoś dziwnie spokojny.
-Że zginie.-odpowiedział równie spokojnie jak ja zapytałem.
Różne osoby w Sali zrobiły przerażoną minę.
-No więc to chyba tyle…-nikt już nie podniósł ręki.-A więc… 4 wilkołaki, 2 zakochanych, 1 łowca, 1 wiedźma i 1 wyrocznia oraz 7 ludzi zacznijcie grę!-Klasną w ręce.
-Wychodzę!-powiedziałem trochę głośniejszym głosem niż zwykle.
-Mhmmm…-burknęła moja półśpiąca mama.
Wyszedłem zamykając po cichu za sobą drzwi. Jej to dobrze, ma urlop ja muszę do szkoły iść. Wyszedłem z bloku mieszkalnego i zacząłem się kierować w stronę mojego liceum. Jest koniec lutego, było podejrzanie ciepło. Przed moim blokiem był plac zabaw dla dzieci a wokół niego posadzone drzewa. Ładnie było to urządzone.
-Hej Andrew!-dobiegł mnie znajomy głos młodej kobiety.
To właśnie moje imię Andrew Turner, mam 17 lat i chodzę do liceum na obrzeżach Los Angeles, drugi rok. Odwróciłem się.
-O, cześć Jen.-powiedziałem kiedy kobieta dobiegła do mnie zdyszana.
Jen Stones była pielęgniarką w naszym liceum. Blondwłosa bardzo ładna dwudziestodwulatka jak widać była spóźniona.
-Gdzie cię tak diabli niosą?-zapytałem.
-Jestem spóźniona! Już jest wpół do dziewiątej!-zerknęła na zegarek na nadgarstku.
-Wiesz… nie do końca…
-Nie mamy czasu ma gadanie! Szyb… czekaj, jak to nie do końca?
-Jest za piętnaście ósma, musisz przestawić zegarek.
-Niemożliwe! Udowodnij!
Wyciągnąłem telefon i wskazałem na godzinę.
-Jezu a ja się tak śpieszyłam…-westchnęła.
-Mówi się trudno, idziemy?
-Jasne.-powiedziała już weselej.
Ja i Jen za dzieciństwa byliśmy przyjaciółmi dlatego mimo różnicy wiekowej rozmawialiśmy jak równy z równym.
Po spokojnym spacerze ulicami i uliczkami miasta dotarliśmy do głównego budynku szkoły pod którym powoli zbierali się uczniowie.
-Dobra ja już pójdę do swojego gabinetu, bo znowu będą mnie podejrzewać o aferę z tobą.-uśmiechnęła się ironicznie.-powodzenia na lekcjach.
-Dzięki, tobie też.
Pomachała mi i poszła w swoją stronę. Ja też już zacząłem kierować się w stronę swojej sali lekcyjnej. Miałem jako pierwsze geografię. Nie to, że jej nie lubię ale nasz profesor jest do bani. Powoli przemieszczałem się korytarzem wśród studentów zmierzających w różne strony. Korytarz był średnich rozmiarów a po bokach stały rzędy szafek uczniowskich. Poruszałem się jednostajnym monotonnym krokiem nie myśląc o niczym. Przestałem uważać na to co się wokół mnie działo…
Nagle jednak zwolniłem, nie mam pojęcia dlaczego. Cały obraz wokół mnie również. Wszystko co widziałem zaczęło tracić kolor. Coraz bardziej zwalniałem aż w końcu stanąłem. Nie mogłem się ruszyć a utknąłem w momencie kiedy zacząłem robić krok. Nie mogłem ruszać ciałem, oczami a nawet oddychać. Nie wiem co się stało, czy to koniec świata, a może to tak wygląda śmierć… Przygotowałem się już na najgorsze a tu nagle pode mną rozwarła się jakaś czarna przestrzeń, szeroka na około 4 metry. Okrągła czarna przepaść pojawiła się znikąd i wszystko co było na niej zniknęło. Wszystko… oprócz mnie. Ja unosiłem się nad dziurą.
Co do cholery się tu dzieje? Dlaczego to ja muszę być przy czymś takim?
Nagle coś się stało… moje mięśnie… rozluźniły się.
Łapczywie złapałem oddech. Jednakże każda przyczyna ma swój skutek. Tutaj przyczyną była możliwość oddychania a skutkiem-ruch.
Moje ciało zaczęło spadać, prosto w otchłań. Lecę w czarną otchłań, próbuje krzyczeć ale moje gardło nie działa tak jak powinno.
Powietrze ocierające się o spadające ciało zamiast stawać się silniejsze z każdą chwilą, słabło. Osłabło tak bardzo, że nie czułem już, że spadam. Mimo to instynkt wiedział lepiej. Opór powietrza całkiem ustał. Czułem się jak w próżni.
Czerń…
Nic nie czułem…
Czerń…
Nic nie chciałem…
Czerń…
Nic nie widziałem...
Nic… tylko ta senność.
Ocknąłem się. Zacząłem oddychać jakbym przed chwilą wypłyną spod wody. Spojrzałem przed siebie obraz był zamazany ale widziałem jasne barwy. Przetarłem parę razy oczy zanim nie widziałem ostro. Znajdowałem się w jakiejś średniowiecznej sali sądowej, stałem w mównicy, byłem ubrany w ciuchy przeciętnego średniowiecznego chłopa czy też rolnika. Jednakże nie byłem sam. 16 mównic sądowych stało w kręgu a w nich tak samo ubrani ludzie jak ja i równie ciężko oddychający. Rozglądnąłem się, parę z nich kojarzyłem z widzenia. Ale co do cholery się przed chwilą wydarzyło, skąd się tu wziąłem? Może to sen? Ale jak? Już wiem, musiałem zemdleć na korytarzu a to jest urojeniem!
Położyłem ręce na blacie mównicy i jeszcze raz przyglądnąłem się scenerii wokół mnie. Nie… to nie jest sen, to zbyt realistyczne…
Ale co to w takim razie jest?
Mogłem już zwyczajnie oddychać i trzeźwo myśleć. Zacząłem analizować sytuację.
Moje szybkie przemyślenia zostały przerwane przez głos bardzo aroganckiego mężczyzny.
-Witam was moi uczestnicy!-spojrzałem przed siebie, wewnątrz kręgu mównic stał jakiś mężczyzna we fioletowym płaszczu. Zakrywał on niemal całe jego cało pomijając nogi i część dłoni. On również miał średniowieczne spodnie a na dłoniach miał żelazne rękawice.-Wybaczcie za wszelkie niedogodności przy podróży.
-Co to do cholery jest!?-wrzasnął Brandon, który stał w kazalnicy niedaleko mnie. Był on kapitanem drużyny siatkarskiej w naszym liceum. Był bardzo umięśnionym brunetem. Włosy miał krótkie i zawsze postawione w jeżyka. Nos miał duży i mocno zgarbiony, oczy brązowe.
-Proszę nie krzyczeć panie Warner.-spokojnie odpowiedział ten w płaszczu.-Już wszystko tłumaczę…
W sali momentalnie zaczęły się przekrzykiwania, przekleństwa i inne, zwięźlej mówiąc jazgot nie do zniesienia. Zauważyłem że mniej więcej na przeciwko mnie stał ubrany w brązowy profesorski płaszcz jeden z nauczycieli. Oprócz mnie chyba tylko on nie krzyczał.
Płaszcz pstryknął palcami i każdy choćby najmniejszy dźwięk ucichł. Tak jakby nas wyciszył.
-Mówiłem nie krzyczeć.-powiedział spokojnie.-Już wam tłumaczę. A więc tak, ja jestem tutaj gospodarzem i możecie mi mówić Kruk. A wy jesteście uczestnikami gry.-ktoś chciał coś powiedzieć ale wyglądał tak jakby nie mógł złapać oddechu.-Proszę nie przeszkadzać. Zostaliście przeze mnie wybrani do zagrania w grę gdzie stawką jest życie. Otóż teraz wytłumaczę wam zasady. Jesteśmy średniowiecznym Transylwańskim społeczeństwem, a powinniście wiedzieć że w Transylwanii były różne wierzenia. My jednakże podarujemy sobie wampiry. Każdemu z was zostanie przydzielona rola. A będziecie podzieleni na dwie frakcje. Czworo z was będzie wilkołakami, których celem jest zabicie swoich wrogów. No i druga frakcja ludzie których celem jest poprzez sąd zabicie wilkołaków. No to teraz praktyka.-pstryknął palcami.
Nagle przede mną ni stąd ni zowąd pojawiła się karteczka złożona na cztery części.
-Proszę niech każdy zaglądnie do środka.
Wszyscy jak na zawołanie wzięli kawałki papieru do ręki i rozłożyli je. Nie były duże, około dziesięciocentymetrowe kwadraty. Na mojej był narysowany malutki łuk i strzała.
-Dobra więc teraz tak, jeśli na waszej karteczce jest literka „N” znaczy to że jesteście ludźmi natomiast „W” oznacza wilkołaka. Jednakże są jeszcze inne osobistości. Pentagram oznacza Wiedźmę, Oko-Wyrocznie, Serce i czyjeś imię to zakochani, oraz łuk i strzała to łowca. Nareszcie dobrnęliśmy do tego momentu.-jego twarz była skryta, ale jestem pewny, że właśnie się uśmiechnął-Gra polega na tym że codziennie wieczorem o ósmej będę was tutaj zwoływać i zaczniemy sąd. Wilkołaki wybiorą sobie ofiarę i ta osoba odpadnie, chyba że ludzie na sądzie uznają kogoś za winnego i jeśli ta osoba będzie wilkołakiem to nie ofiara odpadnie z gry tylko on. Wiem że brzmi to skomplikowanie ale dacie sobie radę. Wilkołaki za „dnia” są zwykłymi ludźmi więc mogą barć udział w sądach a co za tym idzie mogą pozbyć się jednego dnia nawet dwóch osób. Pozostałe postacie też biorą udział w sądach-znowu ktoś próbował przerwać ale dalej nie mieliśmy głosu.-Teraz reszta postaci. Pentagram czyli wiedźma może sobie wybrać frakcję której chce pomóc, każdej „nocy” może zabić jedną osobę z frakcji przeciwnej lub uzdrowić jedną ze swojej. Ma jednak pewien limit, każde z zaklęć może rzucić tylko trzy razy. Oko zwane wyrocznią każdej nocy może za pomocą swoich czarów sprawdzić tożsamość jednej osoby. Ach bo ja tego nie powiedziałem, nikt oprócz was nie powinien znać waszej roli. Te karteczki będziecie mieli też w waszym świecie i na nich jest zapisana wasza tożsamość w grze. Będziecie musieli je dobrze ukryć bo jeśli ktoś je znajdzie ma was w garści. A jeśli ktoś pomyślał o ich zniszczeniu to… nie próbujcie, może to się dla was źle skończyć. Ale teraz wróćmy do innych postaci. Zakochani. Czyli dwójka ludzi którzy grają przeciwko całej reszcie. Jeśli jedno z nich zginie to zginie i drugie. A łowca, w momencie śmierci może wskazać jedną osobę, jeśli jest to osoba z przeciwnej frakcji ona ginie a łowca może przeżyć. No i wyrocznia jest po stronie ludzi a łowca ma wolny wybór. Teraz ważniejsze sprawy. Musicie w waszym świecie prowadzić śledztwo żeby dowiedzieć się kto jest kim. Jednak nie zawsze trzeba znać tożsamość, można ją odgadnąć, gdyż zostały one dopasowane do waszych charakterów. Radzę zachowywać się inaczej niż zwykle. Wszystkie chwyty dozwolone żeby dowiedzieć się o tożsamości przeciwnika. Wszystkie oprócz jednego. Jeśli zabijecie kogoś tam u was to tutaj czeka was coś dużo gorszego od śmierci. Wieczne tortury. Jakieś pytania?
Podniosłem rękę.
-Proszę-pstryknął palcami.
-Więc jeśli ktoś „odpadnie” z gry oznacza to że…?-byłem jakoś dziwnie spokojny.
-Że zginie.-odpowiedział równie spokojnie jak ja zapytałem.
Różne osoby w Sali zrobiły przerażoną minę.
-No więc to chyba tyle…-nikt już nie podniósł ręki.-A więc… 4 wilkołaki, 2 zakochanych, 1 łowca, 1 wiedźma i 1 wyrocznia oraz 7 ludzi zacznijcie grę!-Klasną w ręce.
Momentalnie ocknąłem się na
korytarzu w którym poprzednio się znajdowałem. Zmacałem ciało czy jestem w
jednym kawałku i przy okazji znalazłem w kieszeni „pamiątkę”. Wyciągnąłem karteczkę
z łukiem i strzałą.
Hmm… Łowca… nie wiem dlaczego ale coś mi mówi że powinienem w tym uczestniczyć.
Nie byłem przerażony, ani zdziwiony… może to jest właśnie to czym powinienem się w życiu zajmować. Na twarzy zalągł mi się uśmieszek. Schowałem karteczkę do kieszeni i ruszyłem przed siebie… prosto na łowy.
Hmm… Łowca… nie wiem dlaczego ale coś mi mówi że powinienem w tym uczestniczyć.
Nie byłem przerażony, ani zdziwiony… może to jest właśnie to czym powinienem się w życiu zajmować. Na twarzy zalągł mi się uśmieszek. Schowałem karteczkę do kieszeni i ruszyłem przed siebie… prosto na łowy.
***
Chce zobaczyć jak mi to wyszło dlatego bardzo proszę również tych anonimowych o komentarze i szczere krytyki.
Musisz to kontynuować!!! Nie dość, że to gra na śmierć i życie to sądy jak w Danganronpie wprowadzają w mroczny i napięciowy klimat. Z wielką chęcią przeczytam następną część, o i zajebisty była ta część jako część informacyjna. Wszystko łatwo zrozumiałam i przyswoiłam. Czekam na nexta :)
OdpowiedzUsuńZGADZAM SIĘ CAŁKOWICIE!! MUSISZ< PO PROSTU M U S I S Z TO KONTYNUOWAĆ!!! TO. JEST. G-E-N-I-A-L-N-E!!!
UsuńEheheheheheh... ^.^' No, ale cóż.. Tak jest. To prawda.
P.S. Gomen wielkie, że dopiero teraz, ale wczoraj jak czytałam, to nam na chwilę wyłączyli prąd, a że już była prawie 24., to niestety nie mogłam kompa znowu włączyć, żeby to doczytać.. :(
Usuń